Kiedy zaczynałam, myślałam, że nie wytrwam nawet dwóch tygodni, ale ani się obejrzałam, a stuknął mi miesiąc w codziennym blogowaniu. To był ciekawy miesiąc.
mój kajet z pomysłami, jeden wielki polsko-angielsko-rysunkowy burdel |
Drugi tydzień - zaczęły się schody. Ze zdumieniem skonstatowałam, że mogę być jeszcze bardziej egocentryczna niż byłam do tej pory. Non stop myślałam o sobie i swoim blogu. Przeraziłam się tym, jaką attention whore się staję i byłam o włos od zaprzestania blogowania na dobre, ale jestem zbyt dumna i uparta, żeby się poddawać.
W trzecim tygodniu osiągnęłam w końcu równowagę między życiem, pracą i blogowaniem (w czym pomogła mi pewna niezwykle cenna wskazówka), poszło trochę pomysłów z kajecika (niektóre okazały się dość czasochłonne, ale warte zachodu), znalazło się też trochę spraw bieżących, o których chciałam wystukać parę słów.
I tak oto, zupełnie niepostrzeżenie, między sprzątaniem, pracą w nadgodzinach, bliskim spotkaniem 3. stopnia z kulturą celtycką i lekkim psychicznym dołkiem, stuknął mi ostatni tydzień.
O dziwo, dzięki tej nadprodukcji, znalazł się też wreszcie jakiś content na bloga anglojęzycznego, z czym przedtem miałam problem (większość notek jakoś nie bangla po tłumaczeniu, a może po prostu mój angielski ssie, nie wiem), więc kto wie, może za jakiś czas powtórzę eksperyment w języku Harry'ego Pottera.
Czy było warto? Tak. Czy zrobiłabym to kiedyś jeszcze raz? Być może. Czy czegoś mnie to doświadczenie nauczyło? Nie. Czy chcę kontynuować? Nie.
Niniejszym oświadczam, że Fuckt z powrotem zamienia się w nieregularnik, miejmy nadzieję, że chociaż tygodniowy. Dziękuję za uwagę i zapraszam ponownie. Kiedyś tam. Może w weekend.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz