You're terrible, Margaret.
Zuo nadepnęło mi na odcisk tak bardzo, że o mały włos nie wrzuciłam dziś wrednej notki pełnej antypatii do pewnego zespołu muzycznego. Bardzo źle czuję się ze świadomością tą. Rozmawiasz z przyjaciółmi? OK, ostrz sobie języczek, oni może cię zacytują na fejsie, a może będą sie śmiali - oni mnie znają i wiedzą, czym ryzykują. Ale na blogu? Nieładnie. Chcę, żeby było miło, ciekawie i oryginalnie, więc jechanie po kiepskiej muzyce, która i tak wielu krytykom się nie podoba, jest raczej małe, płaskie i żałosne.
Winię za to, jak za wiele rzeczy w moim życiu, uzależnienie od Internetu. Ostatnimi czasy intensywnie śledziłam stosunkowo nową modę na youtube na tzw. vrant - videoblogi, gdzie ludzie wyrzucają z siebie niechęć do różnych rzeczy, głównie zjawisk popkultury, osób i wydarzeń. Ze szczególnym zaciekawieniem śledziłam poczynania tej dziewczyny, bo spodobała mi się jej wyrazistość i imponował mi fakt, że to wszystko robi po godzinach pracy w "prawdziwych" mediach. Zaczęło się od polemiki na temat "Zmierzchu", a potem już subskrypcja i zawsze dorzucałam parę słów do jej kolejnych wrzutów (chyba, że mówiła o czymś totalnie amerykańskim, na czym się nie znam i znać nie chcę, typu Charlie Sheen czy inny Tiger Woods).
Ten vrant naprawdę dał mi do myślenia, zgadzam sie w nim w 100% (a rzadko się z G zgadzam):
Ale ostatnio babeczka zapętliła się w krytykowaniu pewnego zespołu młodzieżowego (Blood on the Dance Floor czy jakoś tak, naprawdę pragnę zapomnieć) i sagi Zmierzch tak bardzo, że przestało mnie to interestować. Nie chodzi nawet o to, że jakość jej wypowiedzi spadła, wręcz przeciwnie. Ale nagle wydało mi się to takie mało kreatywne i trochę smutne. Prowadzisz jakąś tam działalność internetową, na której młyn wodą jest niezadowolenie. Jak wygląda dzień kogoś takiego? Rozgląda się wokół, co by tu dziś objechać? Czy nie szkoda na to życia? OK, rozumiem, coś ci się czasem nie podoba i nie możesz milczeć, ale żeby szukać powodu do gniewu celowo?
Usunęłam sybskrypcję jej kanału na YT i strony na FB. Może wylewam dziecko z kąpielą i przegapię coś ciekawego, trudno. Jakoś nie mam siły na karmienie się jej negatywnym nastawieniem.
Jeszcze jeden z problemów, których nastręcza werbalizowanie swojego gniewu w Internecie: trwałość. Każdy bloger raz na jakiś czas czyta to, co kiedyś napisał, choćby w celu podjęcia polemiki na temat danej notki lub autorefleksji (ja tak w każdym bądź razie robię). I co, wszystkie te negatywne emocje przeżywać raz jeszcze? OK, jeżeli zrobisz to zabawnie, sarkastycznie i odpowiednio lekko, ale jak wkręcisz się w rolę hatera, to może być problem.
Nawiasem mówiąc, cytowana powyżej pani często dostaje odpowiedzi na swoje vranty od nastolatek, które są fankami zespołów bądź filmów, które vranterka nasza krytykuje. Te odpowiedzi szybko znikają z sieci za sprawą samych odpowiadających. Każdy hater prędzej czy później się miarkuje, i najczęściej żałuje.
Nie mówię, że nie należy krytykować. Można, czasem trzeba, ja sobie tej przyjemności zdecydowanie nie mogę odmówić. Ale oświadczam uroczyście, że zanim objadę cokolwiek na moim blogu, zastanowię się dobrze, czy na pewno tego chcę. Wiem, że codzienne blogowanie to pewne wyzwanie i pomysłami się nie gardzi, ale może lepiej odpuścić?
Co robić, starzeję się :)
Zuo nadepnęło mi na odcisk tak bardzo, że o mały włos nie wrzuciłam dziś wrednej notki pełnej antypatii do pewnego zespołu muzycznego. Bardzo źle czuję się ze świadomością tą. Rozmawiasz z przyjaciółmi? OK, ostrz sobie języczek, oni może cię zacytują na fejsie, a może będą sie śmiali - oni mnie znają i wiedzą, czym ryzykują. Ale na blogu? Nieładnie. Chcę, żeby było miło, ciekawie i oryginalnie, więc jechanie po kiepskiej muzyce, która i tak wielu krytykom się nie podoba, jest raczej małe, płaskie i żałosne.
Winię za to, jak za wiele rzeczy w moim życiu, uzależnienie od Internetu. Ostatnimi czasy intensywnie śledziłam stosunkowo nową modę na youtube na tzw. vrant - videoblogi, gdzie ludzie wyrzucają z siebie niechęć do różnych rzeczy, głównie zjawisk popkultury, osób i wydarzeń. Ze szczególnym zaciekawieniem śledziłam poczynania tej dziewczyny, bo spodobała mi się jej wyrazistość i imponował mi fakt, że to wszystko robi po godzinach pracy w "prawdziwych" mediach. Zaczęło się od polemiki na temat "Zmierzchu", a potem już subskrypcja i zawsze dorzucałam parę słów do jej kolejnych wrzutów (chyba, że mówiła o czymś totalnie amerykańskim, na czym się nie znam i znać nie chcę, typu Charlie Sheen czy inny Tiger Woods).
Ten vrant naprawdę dał mi do myślenia, zgadzam sie w nim w 100% (a rzadko się z G zgadzam):
Ale ostatnio babeczka zapętliła się w krytykowaniu pewnego zespołu młodzieżowego (Blood on the Dance Floor czy jakoś tak, naprawdę pragnę zapomnieć) i sagi Zmierzch tak bardzo, że przestało mnie to interestować. Nie chodzi nawet o to, że jakość jej wypowiedzi spadła, wręcz przeciwnie. Ale nagle wydało mi się to takie mało kreatywne i trochę smutne. Prowadzisz jakąś tam działalność internetową, na której młyn wodą jest niezadowolenie. Jak wygląda dzień kogoś takiego? Rozgląda się wokół, co by tu dziś objechać? Czy nie szkoda na to życia? OK, rozumiem, coś ci się czasem nie podoba i nie możesz milczeć, ale żeby szukać powodu do gniewu celowo?
Usunęłam sybskrypcję jej kanału na YT i strony na FB. Może wylewam dziecko z kąpielą i przegapię coś ciekawego, trudno. Jakoś nie mam siły na karmienie się jej negatywnym nastawieniem.
Jeszcze jeden z problemów, których nastręcza werbalizowanie swojego gniewu w Internecie: trwałość. Każdy bloger raz na jakiś czas czyta to, co kiedyś napisał, choćby w celu podjęcia polemiki na temat danej notki lub autorefleksji (ja tak w każdym bądź razie robię). I co, wszystkie te negatywne emocje przeżywać raz jeszcze? OK, jeżeli zrobisz to zabawnie, sarkastycznie i odpowiednio lekko, ale jak wkręcisz się w rolę hatera, to może być problem.
Nawiasem mówiąc, cytowana powyżej pani często dostaje odpowiedzi na swoje vranty od nastolatek, które są fankami zespołów bądź filmów, które vranterka nasza krytykuje. Te odpowiedzi szybko znikają z sieci za sprawą samych odpowiadających. Każdy hater prędzej czy później się miarkuje, i najczęściej żałuje.
Nie mówię, że nie należy krytykować. Można, czasem trzeba, ja sobie tej przyjemności zdecydowanie nie mogę odmówić. Ale oświadczam uroczyście, że zanim objadę cokolwiek na moim blogu, zastanowię się dobrze, czy na pewno tego chcę. Wiem, że codzienne blogowanie to pewne wyzwanie i pomysłami się nie gardzi, ale może lepiej odpuścić?
Co robić, starzeję się :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz