Pokazywanie postów oznaczonych etykietą look. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą look. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 19 grudnia 2016

Smell the roses, czy tam inne chemikalia

Generalnie wielkie radości wymagają wielkiego nakładu powodzenia lub pracy/czasu. Ale bywają też małe radości, które przywołać stosunkowo łatwo, a którymi można sobie zrobić dobrze dość skutecznie.
Na przykład, można pofarbować włosy i przykryć te ohydne odrosty. Wiecie, o ile lepsze wydaje się po tym życie?

Jak dla mnie to przygotowania do świąt już się zakończyły :)

wtorek, 15 listopada 2016

Metamorfoza Inteligęta

Jak zapewne wszyscy wiedzą, nigdy w życiu nie musiałam nosić okularów, i kiedy mniej więcej rok temu wyszło szydło z worka, że uporczywe bóle głowy to nic innego jak mózg domagający się wspomagania mojego ach jakże sokolego wzroku, byłam niepomiernie zdziwiona.

Oczywiście nie ma dramatu: muszę je nosić tylko do komputera i czasem do czytania, więc na ogół zdejmowałam je kiedy tylko nadarzała się okazja. Nie czuję się komfortowo mając coś na nosie, boję się zarysować, nie chce mi się ich zbyt często czyścić, itede, itepe.

Niemniej jednak, w zeszłym tygodniu zmieniłam się w patologicznego no life'a i spędzałam tyle godzin przed kompem, że chyba wyrobiłam więcej godzin noszenia okularów niż przez resztę życia. I tak oto, okulary stały się częścią mnie. Do tego stopnia, że dziś nie tylko przesiedziałam w nich cały sprint planning, ale też wyszłam w nich do sklepu podczas przerwy na lunch, i dopiero po jakichś 30 minutach buszowania między półkami dotarło do mnie, że cały czas miałam je na nosie. Nie miałam wrażenia, jak gdyby mnie uciskały, nie czułam potrzeby ciągłego poprawiania ich pozycji na ryjku.

Chyba zostałam trve okularnikiem. A przynajmniej zaczynam lepiej rozumieć tych, którzy bez okularów nie pojadą.

Przynajmniej ładnie wyglądam. Totoro w bonusie :)

poniedziałek, 31 października 2016

czwartek, 9 grudnia 2010

Maupa z czerwonymi

Słowo stało się włosem... eee, znaczy się, ciałem.

Powiedziałam, że się "farbnę", ogłosiłam wszem i wobec, to i nie było odwrotu (choć dziś rano byłam o włos od stchórzenia i odwołania fryzjera). Nie dało się tego zrobić dokładnie w moje urodziny, bo wyszło na jaw, że skoro pierwszy raz w życiu poddaję łeb farbowaniu, to muszę najpierw przeprowadzić próbę, czy nie mam uczulenia, więc w poniedziałek skończyło się na cięciu, a dziś już poszłam na całość.

Pierwsza gorąca fotka, na szybko cyknięta:




Przy okazji prób ustrzelenia mojej nowej koafiury wyszło mi też takie śmieszne coś - autoportret z Buką:




Jestem bardzo, ale to bardzo zadowolona z tej zmiany. Lubiłam mój naturalny kolor włosów, ale chciałam zmienić image i wyszło lepiej niż przypuszczałam. 

Jestem na etapie planowania następnej zmiany koloru :)

Warto wspomnieć przy okazji o moich urodzinach. Wyszło b. miło. Byłam u fryzjera, na zakupach a potem siedziałam sobie spokojnie w domowych pieleszach. Opuszczając francuski, o zgrozo!

Dostałam:
- kije trekkingowe (jak znalazł na teraz, chodniki wciąż niebezpieczne)
- naszyjnik z filcu
- tablicę do projektowania naszyjników
- encyklopedię kina
- dwie świnki: jedną do powieszenia na ścianie, drugą utkaną z paciorków

Dodatkowo sprezentowałam sobie:
- czerwoną flanelową piżamę
- cieplejsze rękawiczki
- pakę grubych skarpet (no co, potrzebuję i już)
- coś do wyrobu bijou
- coś na pakamera.pl (dali mi 10% rabatu na urodziny, grzech nie skorzystać)


Warto też dodać, że zaczęłam obchody urodzinowe dzień wcześniej, wybierając się na koncert Acid Drinkers. Było fantastycznie! Mam siniaki od pogo i bóle w szyi od machania łbem. Kto by pomyślał, że na starość zrobi się ze mnie taki tru metal?

Żeby uczcić ten jakże doniosły rozdział mojego przedwczesnego kryzysu wieku średniego, kupiłam sobie koszulkę na pamiątkę. I strzeliłam słit focię na n-k:



Wszystkiego kwasowego, drodzy czytelnicy!



niedziela, 14 listopada 2010

niedziela, 31 października 2010