Przyjdzie i nie chce wyjść.
Jest na świecie tylko jedna rzecz, której boję się bardziej niż Buki o zmroku. Nie boję się choroby, samotności, śmierci, burzy, deadlinów, zastrzyków, widoku krwi, zboczeńców, trolli internetowych czy bezrobocia. Ale boję się NUDY.
Kiedy nadchodzi, więdną mi ręce i nieruchomieję, jakbym zamarzła.
Przyszła dzisiaj. Obudziłam się b. wcześnie rano z dziwnym uczuciem pustki w głowie. Niemal z automatu zjadłam śniadanie, odpaliłam facebooka, pozmywałam naczynia i zrobiłam zakupy spożywcze. A potem zamarłam. I co teraz?
Filmy, mam trochę niezaliczonych na dysku. Odpalam jeden, drugi, trzeci, każdy wyłączam po max 15 minutach, bo tracę cierpliwość.
OK, dawno nie robiłam fotek. To może pójdę na spacer? Ale gdzie? Wyeksplorowałam Duplin już dość dokładnie i żadne miejsce w tym mieście mnie nie dziś skusiło. Wszędzie byłam, wszystko widziałam i obfotografowałam.
Zakupy? Byłam w poniedziałek, ileż można.
To może biżuteria? Dawno nie robiłam... Nie, nie mam natchnienia. No i po co? Od paru dni nie mam nawet nastroju na noszenie czegoś wymyślnego, łapię się de facto na tym, że patrzę na swoją imponującą kolekcję i mam ochotę oddać wszystko do ciuch-budy. Poważnie.
OK, poczytam. Po chwilowym zawieszeniu w dylemacie, którą knigę nadgryźć, zabieram się za konsumpcję (głupie, babskie czytadło, ma być zabawne), nawet sobie muzyczkę zapuściłam. Zasnęłam po 3 stronach. Może to i dobrze, bo mało spałam w nocy i przydałoby się nadrobić, ale fakt, że śpię w dzień jest cokolwiek niepokojący, nie mam takiego zwyczaju. Inna książka - też nie.
A może pograć i pośpiewać? Tego się nawet trzymam przez jakieś pół godziny, próbuję starych i nowszych numerów, googlam teksty, kombinuję. Ale mój śpiew brzmi tak strasznie, że nie mogę się słuchać. Koszmar. Czasem się zastanawiam czy aby przypadkiem nie głuchnę. A może po prostu jestem podziębiona, nie wiem.
Na swoje nieszczęście, posprzątałam w tygodniu.
Czuję, że ta pustka rozsadzi mi zaraz łeb. Przez moment nawet myślałam o tym, żeby się rozebrać i ubrania pilnować (nie, Wojciech, zdjęć nie będzie :>). Nie potrafię robić NIC, nie potrafię nawet siedzieć spokojnie. Zdarza mi się wyfazować, kiedy myślę o czymś intensywnie, ale z reguły jestem wtedy w trakcie czegoś i traktuję moje wyfazowanie się jako odskocznię od tego, co aktualnie robię. A tak po prostu pogrążyć się w myślach, kiedy nie mam nic do roboty - zapomnij.
Jakakolwiek czynność, o której zaledwie pomyślę, odrzuca mnie. Teraz znalazłam zajęcie - piszę bloga. Ale zaraz skończę (bo już zaczynam tracić cierpliwość) i dylemat powróci. Poczucie winy, że oto mam wreszcie weekend i mogę wszystko, a mimo wszystko trwam w zawieszeniu, nie poprawia sytuacji.
Wracam do mojej szarpaniny z nudą. Moi rodzice zawsze mi powtarzali, że inteligentny człowiek nigdy na nią nie cierpi. Cóż, widocznie jestem skończonym debilem.
Jest na świecie tylko jedna rzecz, której boję się bardziej niż Buki o zmroku. Nie boję się choroby, samotności, śmierci, burzy, deadlinów, zastrzyków, widoku krwi, zboczeńców, trolli internetowych czy bezrobocia. Ale boję się NUDY.
Kiedy nadchodzi, więdną mi ręce i nieruchomieję, jakbym zamarzła.
Przyszła dzisiaj. Obudziłam się b. wcześnie rano z dziwnym uczuciem pustki w głowie. Niemal z automatu zjadłam śniadanie, odpaliłam facebooka, pozmywałam naczynia i zrobiłam zakupy spożywcze. A potem zamarłam. I co teraz?
Filmy, mam trochę niezaliczonych na dysku. Odpalam jeden, drugi, trzeci, każdy wyłączam po max 15 minutach, bo tracę cierpliwość.
OK, dawno nie robiłam fotek. To może pójdę na spacer? Ale gdzie? Wyeksplorowałam Duplin już dość dokładnie i żadne miejsce w tym mieście mnie nie dziś skusiło. Wszędzie byłam, wszystko widziałam i obfotografowałam.
Zakupy? Byłam w poniedziałek, ileż można.
To może biżuteria? Dawno nie robiłam... Nie, nie mam natchnienia. No i po co? Od paru dni nie mam nawet nastroju na noszenie czegoś wymyślnego, łapię się de facto na tym, że patrzę na swoją imponującą kolekcję i mam ochotę oddać wszystko do ciuch-budy. Poważnie.
OK, poczytam. Po chwilowym zawieszeniu w dylemacie, którą knigę nadgryźć, zabieram się za konsumpcję (głupie, babskie czytadło, ma być zabawne), nawet sobie muzyczkę zapuściłam. Zasnęłam po 3 stronach. Może to i dobrze, bo mało spałam w nocy i przydałoby się nadrobić, ale fakt, że śpię w dzień jest cokolwiek niepokojący, nie mam takiego zwyczaju. Inna książka - też nie.
A może pograć i pośpiewać? Tego się nawet trzymam przez jakieś pół godziny, próbuję starych i nowszych numerów, googlam teksty, kombinuję. Ale mój śpiew brzmi tak strasznie, że nie mogę się słuchać. Koszmar. Czasem się zastanawiam czy aby przypadkiem nie głuchnę. A może po prostu jestem podziębiona, nie wiem.
Na swoje nieszczęście, posprzątałam w tygodniu.
Czuję, że ta pustka rozsadzi mi zaraz łeb. Przez moment nawet myślałam o tym, żeby się rozebrać i ubrania pilnować (nie, Wojciech, zdjęć nie będzie :>). Nie potrafię robić NIC, nie potrafię nawet siedzieć spokojnie. Zdarza mi się wyfazować, kiedy myślę o czymś intensywnie, ale z reguły jestem wtedy w trakcie czegoś i traktuję moje wyfazowanie się jako odskocznię od tego, co aktualnie robię. A tak po prostu pogrążyć się w myślach, kiedy nie mam nic do roboty - zapomnij.
Jakakolwiek czynność, o której zaledwie pomyślę, odrzuca mnie. Teraz znalazłam zajęcie - piszę bloga. Ale zaraz skończę (bo już zaczynam tracić cierpliwość) i dylemat powróci. Poczucie winy, że oto mam wreszcie weekend i mogę wszystko, a mimo wszystko trwam w zawieszeniu, nie poprawia sytuacji.
Wracam do mojej szarpaniny z nudą. Moi rodzice zawsze mi powtarzali, że inteligentny człowiek nigdy na nią nie cierpi. Cóż, widocznie jestem skończonym debilem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz