Szczęście to możliwość nieprzejmowania się liczbami: stosunkiem wysokości rachunków do kwoty na pasku wypłaty, podatkami, temperaturą, rozmiarem ubrań i cyferkami na zegarku. Może to dziwne wyznanie jak na matematyko-informatyka, ale nie cierpię liczb. Czasami mam wrażenie, że istnieją one tylko po to, żeby mnie stresować. Zwłaszcza te elektroniczne kurwy na zegarku.
Jak zapewne zauważył każdy, kto śledzi moje poczynania na Instagramie, nieco ponad miesiąc temu podjęłam wyzwanie 100 Happy Days, czyli codziennie wrzucam coś, co ma przedstawiać "szczęśliwy"moment. Generalnie podoba mi się ta idea. Kiedyś, dawno temu, kiedy chodziłam jeszcze do psychologa, dostałam zadanie domowe, żeby codziennie powiedzieć sobie coś miłego (walka z perfekcjonizmem i takie tam cuda-wianki). W zadaniu tym nie chodzi wcale o utrwalenie nawyku (ja i systematyczność - to se ne da!) czy podbudowanie samooceny, chociaż mogą pojawić się takie skutki uboczne. Tak naprawdę głównym celem tego typu ćwiczenia jest wykształcenie w sobie wrażliwości na pewne zjawiska. Mając gdzieś z tyłu głowy świadomość, że musisz (OK, wiem, musi to na Rusi, ale nie przychodzi mi do głowy lepsze słowo) znaleźć ten pozytyw, masz szeroko otwarte oczy (i umysł, i serce) na wszystkie pozytywne rzeczy wokół siebie. Człowiek to taka smutna istota, że na ogół bardziej koncentruje się na przykrych rzeczach i jakoś tak (nie)dogodnie dla siebie woli koncentrować się na tym, co spieprzył, czym się wkurzył i co/kto robiło mu pod górę. Nie muszę się chyba bawić z Wami w Coelho i tłumaczyć tę oczywistość, że negatywne myślenie jeszcze nikomu nie pomogło stać się lepszym w czymkolwiek.
OK, narzekanie czasem rzeczywiście popycha świat do przodu, ale nie samo z siebie, nespa?
Tak więc, to dobry wynalazek. Ale jest jeden drobiazg, który mnie irytuje ponad miarę:
Serio, chybabym oszalała, gdybym miała liczyć cokolwiek, od jabłek po dzieci w klasie. Ciągi arytmetyczne ssą pałkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz