niedziela, 3 kwietnia 2011

Gwiazda musi błyszczeć

Dopraszaliście się, to macie.

Jako, że zbliża się wielkimi krokami narodowy irlandzki spis powszechny, duch statystyczny udzielił się i mnie, i tak oto dokonałam dzisiaj liczenia moich błyskotek.


Kolczyków:163 pary (+ komplet pięciu (ke?) kupionych w dziale mody męskiej (ke?!)w tym własnej produkcji: 27 par
Wisiorów i wisiorków: 71, w tym własnej produkcji: 14
Naszyjników: 113, w tym własnej produkcji: 19
Bransoletek: 12 w tym własnej produkcji: 2
Broszek: 8
Pierścionków: 11
Zegarków: 4 (w tym 2 na chodzie)

Do tego trzeba jeszcze doliczyć ok. 20 różnych łańcuszków, tasiemek, rzemyków i obróżek do zawieszanie tych wszystkich wisiorów i wisiorków.
Wszystko to jest przechowywane na 10 hakach przytwierdzonych do powierzchni pionowych, 2 kratkach na sztućce, 3 wieszakach na paski, 5 pudełkach i kilku małych pudełeczkach, 2 szkatułkach, 2 kasetkach na bizuterię i jednej puszce po czekoladkach. Czy to wystarcza? Tak, na razie tak. Czy wygodnie mi w tym operować? Ujdzie. Czy zawsze wszystko znajduję? Nie. Czy każda rzecz ma swoje miejsce? Nie.

Powyższe liczby mogą nie być zbyt dokładne, bo trochę mi się pitoliło w liczeniu. Niestety, nie jestem dobrym materiałem na księgowego. Usiłowałam doliczyć się, ile z tej kolekcji można uskładać kompletów, ale się nie doliczyłam, bo nie zawsze komplet jest przechowywany w jednym miejscu. Wyszło, że coś koło 40. Choć tak naprawdę każda sztuka jest częścią kompletu, gdyż kupując kolejne itemy dbam o to, żeby i te kolczyki lub korale nie były samotne. Niezła ze mnie swatka, muszę przyznać.

Mam jeszcze dodatkowo ok. 5 naszyjników i jedną parę kolczyków przeznaczoną do recyclingu, bo ich forma z różnych względów już mi się nie podoba, a materiały jeszcze mogą się przydać.

Muszę jeszcze dodać, że mam trochę świecidełek w Szczecinie, ale nie ma tego dużo, tak do 10 par korali. 

Od zawsze uwielbiam biżuterię. Kiedy byłam mała, "projektowałam" malując po ścianach. Były to wtedy b. fantazyjne kolie pełne drogich kamieni, znajdowałam sie wtedy bowiem pod wielkim wpływem lektur książek z cyklu "Tak żyli ludzie", zwłaszcza części o starożytnym Rzymie i cywilizacji hebrajskiej. Właściwie jedyne, co z tych książek zapamiętałam do dziś, to świecidełka kapłanów.
Żeby nie było, że od zawsze zapowiadałam sie na wandala - miałam specjalną tapetę, po której można było rysować, mama mi taką kupiła w sklepie z artykułami z NRD.

Kiedy byłam nieco większa, miałam do zabawy zestaw paciorków szklanych z Jablonexu (taki specjalny dla dzieci, upolowany przez mamę w Czeskim Centrum). Robiłam z nich korale dla moich lalek Barbie. Lala mogła nosić byle co, ale zawsze musiała mieć korale. Do dziś mam te paciorki!

W czasach późnopodstawówkowych miałam krótki okres fascynacji stylem dzieci-kwiatów i nosiłam do mojej kolorowej jak egzotyczna papuga koszuli kilka sznurów korali z pestek. Mniej więcej w tym okresie zrobiły się też modne sklepy "indyjskie", gdzie kupiłam sobie wisiorek z liściem marihuany, której to rośliny wówczas nie znałam i myślałam, że to tylko taki sobie zielony listek. 

Wówczas też nauczyłam się się robić bransoletki przyjaźni, z których żadna się do dziś nie zachowała, niestety. W szczytowym okresie miałam coś ok. 5 na każdej ręce i non stop dziurki na kolanach spodni od wbijania agrafki (żeby zatknąć mój mini warsztat tkacki ofkors).

W ciągu kolejnych lat zmądrzałam i postanowiłam mieć błyskotki w różnych stylach na różne okazje, i właściwie tak mi zostało do dziś.
Zadałam sobie nawet dzisiaj trud obfocenia moich ulubionych świecidełek - a przynajmniej tych, które mam tutaj.



Moneta 5 kopiejek zdarta z szyi mojej szczenięcej miłości z czasów harcerskich (nie myślcie sobie, rękami, a nie zębami i przy ludziach ;)). Właściwie to powinno powodować u mnie wstręt, ale lubię ten wisiorek, bo nie dość, że jest cool i steampunkowy, to jeszcze ma - co zauważyłam dopiero po wielu latach - wybity mój rok urodzenia. Ciekawe.



Chyba mój pierwszy własny wyrób. Nie pamiętam dlaczego, ale był taki czas, że mieliśmy kole domu sporo kory drzewnej i oddawałyśmy się z kuzynką rzeźbieniu różnych strasznych rzeczy. Czy ta dziura już tam była, czy ją zrobiłam - nie pamiętam.




Owo czarrrne serduszko nosiłam je w czasach nastoletnich, zawsze obrócone na drugą stronę, bo kwiatki nie pasowały do mojego undergroudowego image'u. Co tylko dodawało mi punktów do lansu, bo wiele osób owo serduszko obracało, żeby obejrzeć sobie wypukłą stronę. Zawsze wiedziałam, jak intrygować :)
Nawiasem mówiąc, naszyjnik ten dostałam od cioci, która niedawno pożegnała się z nami na zawsze. To chyba jedyna pamiątka, jaką mam po tej bliskiej mi dość osobie.





Pierścionki różne. Zdaje się, że wszystkie od mamy, aczkolwiek ten z serduszkiem może być od cioci. Nawiasem mówiąc, ten serduszkowy lubię najbardziej. Wiem, że motyw serca to WalęWTynki, zachód słońca i w ogóle kicz, ale sami przyznajcie, że ten pierścionek z pewnością słitaśny nie jest. Ten z turkusowym oczkiem dostałam od mamy w chwili wielkiej zgruzoty i stresu (nie pamiętam dokładnie powodu tegoż). Jak widać, biżu zawsze było moim prozakiem bez recepty.
Do niedawna nie mogłam ich nosić, ale teraz znowu się w nie mieszczę. Ach, Dukan...




Znowu ponure wspomnienie - wisiorek dostałam od ś.p. pana Tomka Wojtaszka, szefa żeńskiej kapeli jazzowej, w której grałam przed laty. Kupił każdej z nas po jednym i ofiarował z okazji gwiazki, którą spędzaliśmy na tournee. Powiedział, że serduszko symbolizuje fakt, że kocha nas wszystkie. Co symbolizuje kotwica, a co krzyżyk - nie powiedział, ale chyba nie chcę wiedziec. W sumie to go nie noszę, bo złoto to nie mój styl, ale lubię czasem popatrzeć. Oryginalne pudełeczko z Sycylii zachowałam, a jakże.





Trzy szalone wisiorki kupione na jakimś straganie w jednym z wielu nadmorskich kurortów. Mam słabość do takich straganów i za punkt honoru poczytuję sobie kupno świecidełka podczas każdego pobytu nad morzem. Mogę spędzić wiele czasu na bazarkach dla wczasowiczów, wybierając swoją pamiątkę idealną.




Mam i co nieco mrocznych okazów. Ten po lewej to jakiś bizantyjski symbol religijny, kupiony na Festiwalu Wikingów i Słowian w Wolinie, ten po prawej zostął kupiony w Stratford upon Avon ubiegłego lata i zdobił mój wiedźmi kostium na Halloween.



Powyższe mega spirale kupiła mi mama w Dingle (Irlandia, hrabstwo Kerry) podczas naszych wspólnych wakacji. To chyba moje ulubione kolczyki. Są wielkie, ale lekkie i pasują mi do wielu rzeczy. No i są przede wszystkim piękne. Dzieło nieznanego artysty, który sprzedawał swoje wyroby na kawałku kocyka rozłożonego na molo.



Mój szpanerski zegarek kupiony na amazon.co.uk. Nawet ma datownik, co bardzo sie przydaje, jeśli tylko nie zapomnę, że poprzedni miesiąc miał mniej niż 31 dni. Wspominałam już, że uwielbiam czerwony?



Komplet kupiony pod meczetem w Paryżu. Nie był tani, ale niestety nawaliłam z targowaniem, zresztą mój francuski był wtedy jeszcze gorszy niż teraz. Komplet jest piekny, ale do mało czego mi pasuje.


wisiorek autorstwa Zegarynek
Śliczny wisiorek kupiony na pewnej stronie na P (nazwy konsekwentnie nie ujawniam z obawy o portfele czytelniczek - kto się tam już zrujnował jak ja, ten wie). Żeby było zabawniej, kupiłam do niego też parę identycznych kolczyków, która okazała się być parą spinek do mankietów (źle przeczytałam opis, auto-facepalm). Spinki owe zimowały u mnie ładnych parę miesięcy. Mniej więcej miesiąc temu, poszłam do pewnego butiku, mając owo cudeńko na łańcuszku. Jedna z ekspedientek zachwyciła się tym, zaczęła wypytywać, gdzie to można kupić i stwierdziła, że takie coś w formie spinek do mankietów na pewno spodobałoby się jej mężowi... Od słowa do słowa, dobiłyśmy targu i kilka dni później spinki przeszły na właśność brzydszej połowy przesympatycznej Saoirse. Mam nadzieję, że mu się spodobało. Gość podobno lubi angielską literaturę, staromodne koszule bez guzików i herbatę :)
Kolczyki widoczne na dalszym planie zrobiłam sama. O ile można nazwać zrobieniem nadzianie paru gotowych metalowych elementów na haczyki.



Raz na steampunkowo. Wisiorek po lewej jest autorstwa Uli, kolczyki po prawej autorstwa Zegarynek. Mam jeszcze kilka rzeczy w stylu steampunk, ale te dwie lubię najbardziej, bo są najciekawsze.




Właściwie komentarz jest chyba zbędny, ale na wypadek, gdyby ktoś trafił do mnie po raz pierwszy i doczytał aż do tego miejsca - mam kota, czarnego. Oprócz tych dwóch par powyżej mam jeszcze 3 wisiorki i ok. 5 par kolczyków z motywem kota.



Ten naszyjnik to moja modowa broń masowego rażenia (właściwie jest tak cieżki, że może służyć i do samoobrony, takiej normalnej, fizycznej). Kilka kawałków metalu, które z baby w czarnych ciuchach przemieniają mnie w tzw. rocker chick. Kupiony w Szczecinie w jakimś butiku, najprawdopodobniej produkcji francuskiej, bo w Paryżu widziałam podobne kilka miesięcy później.






Kilka par szalonych kolczyków ze strony na P, w sam raz dla takiej wariatki jak ja. 



Naszyjnik kupiony w kawiarni Klimaty w Milanówku (wiecie, tym od truskawek, krówek i AK). Wparowałam tam z kolegą Marcinem na coś do picia, a wyszłam z koralami. Bo taka już jestem.

Nie mogę żyć bez błyskotek. Po prostu nie. Mogę nosić byle co w sferze tekstylnej, ale muszę mieć kolczyki/wisiorek/bransoletkę/pierścionek. Może mogłabym te wszystkie pieniądze wydać na coś bardziej pożytecznego, np. samochód lub pokera, ale nie byłabym zadowolona.

Oczywiście, moja kolekcja ciągle rośnie, bo nie dość, że kupuję, to jeszcze robię. Miałam to co prawda zarzucić, ale po moich ostatnich wakacjach w Czechach nie mogę. Po wizycie w muzeum Jablonexu odkryłam, że mam jeszcze tyle pomysłów i błyskotek, które chcę mieć, że po prostu nie mogę przestać.

Zainteresowanych moimi wyrobami zapraszam na deviantart:
http://margotka.deviantart.com/gallery/27012448
(oczywiście zainteresowanych popatrzeniem, bo nie sprzedaję niczego i tylko z rzadka coś daję jako prezent komuś bliskiemu)

Błyszczcie, moi drodzy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz