Kolejny numer Biuletynu Gosiomaniaków :)
Po raz kolejny kajam się, że nie ma jakiejś normalnej notki - pomysły i owszem, są, ale nie ma czasu. Niniejszą notkę skrobię częściowo w pracy - tak, w niedzielę musiałam tu przyjść, długo by opowiadać - i nie zapowiada się, że będzie lepiej w tygodniu...
Tak czy siak - lepiej pare chaotycznych zapisków niż nic. A może i nie?
W środę pracowałam do 22:00. Po raz kolejny okazało się, że w korporacji nie opłaca się pracować za szybko, bo dowalą ci jeszcze roboty, więc w czwartek wyszłam jak normalny człowiek, o 18:00. Pamiętajcie, drogie dzieci - im więcej wysiłku, tym więcej cudzej roboty na waszych barkach. Amen.
Tak więc, wyszłam sobie o 18:00 z pracy, ale nie udałam się wcale do domu, Przytulanki i kotecka, ale do kina. Obraz, który miałam wielką przyjemność obejrzeć to "Norwegian Wood" na motywach powieści Haruki Murakami. Wstyd się przyznać, ale nie czytałam książki - mam, i owszem, ale nie mogłam przebrnąć, zbyt refleksyjna i psychologiczna jak na mój gust. Po prostu przycinałam komara po 2-3 stronach.
Tak czy siak, film jest wspaniały. Nie wiem, na ile wierny, więc może fani powieści będą niezadowoleni, ale mnie urzekł niezmiernie. Polecam.
Ażeby kontynuować moja małą mission:impossible zwaną również Życiem Offline, w piątek wybrałam się na kolejną sesję bretońskich tańców. Było b. miło, ale brakowało tańczących facetów, w związku z tym trzeba było tańczyć z kobitami. Było przy tym sporo śmiechu, bo w decydujących momentach trudno było komukolwiek przejąć prowadzenie. Jak widać, nie wszystko da się sfeminizować.
Na szczęście, nie wszystkie tańce bretońskie tańczy się w parach. Jest sporo takich, które tańczy się zbiorowo, w kółeczku lub wężykiem.
W ogóle po analizie naszych tańców-połamańców doszłam do wniosku, że Bretończycy to wstrętne zboczuchy i macho są.
Mają taki taniec, gdzie jeden facet obraca dwiema kobitkami. Dwie baby skaczą wokół jednego chłopa. Nagle staje się jasne, dlaczego tak wiele francuskich filmów oscyluje wokół tematu trójkąta miłosnego.
Inny jest taki, że facet tylko sobie idzie i czasem robi ósemkę dłonią. Tyle, że tą dłonią trzyma dłoń partnerki i partnerka podąża za tym ruchem, znaczy się drepcze tę ósemkę. On muchy łapie, a cała robota należy do niej.
Kolejny taniec: kilka par w kółeczku, różne ruchy i wymiana partnerek co parę taktów. Ou lala.
Ale to i tak nic w porównaniu tymi wszystkimi tańczonymi w kółeczku. Te są najbardziej obleśne, ale tego na pierwszy rzut oka nie widać - ot, małe podskoki, kroczki w bok. Dopiero w piątek, kiedy tańczyły same kobitki, rzuciło mi się w oczy, że podczas takiego dreptania niesamowicie podskakują pokapoka. Jestem pewna, że po to właśnie ten taniec wymyślono. Niech mnie diabli, jeśli jeszcze kiedyś ubiorę głęboki dekolt na bretońską potańcówkę :D
A poniżej strasznie wredny taniec, którego ciągle sie nie mogę nauczyć. Bretońskim laseczkom tak to weszło w krew, że nie potrafią pokazać w zwolnionym tempie :mur
Jeśli jeszcze mowa o Francji, to postanowiłam skasować bloga frankofilki. Nie miałam siły i ochoty na płodzenie artykułów nań i ograniczałam się do linkowania wykopanych w przepaściach YT dobrych francuskich piosenek (poszukiwanie św. Graala, mówię wam). Linkować mogę równie dobrze na facebooku lub tutaj. Keep it real.
Ażeby obietnicy stało się zadość, naści linka do fajnej francuskiej piosenki, która przyczepiła się do mnie w tym tygodniu jak gówno do glanów:
(piosenka jest o tym, że facet dużo pracuje i po godzinach baluje, żeby zapomnieć o tym, że życie jest do dupy)
a pioseneczka dotarła do mnie za pośrednictwem tej parodii:
(nazwijcie mnie zboczeńcem, ale uwielbiam francuski akcent :C)
Jeśli mowa o blogach, to żeby zasadzie zachowania entropii stało się zadość, noszę się z zamiarem zapoczątkowania fotobloga. Oczywiście, kiedy już się zdecyduję, z pewnością się pochwalę. W końcu muszę ociekać zajebistością.
Ale póki nie mam okazji, żeby błyszczeć, to w oczekiwaniu na kolejne przejawy mojego lansu możecie sobie kliknąć na blogi moich znajomych:
Uli - http://sponiewierany-olowek.pl/
i Mariusza - http://cashub.blox.pl/html
Jeśli mowa o Uli, to jako utalentowana artystka dyplomowana trudni się ona również wyrobem biżuterii, i takie oto coś kupiłam od niej:
http://ulashandmadejewellery.files.wordpress.com/2011/03/img_6774m.jpg
zuoooooo :D
No, ale nie dramatyzujmy, coś z tego weekendu jednak miałam. Wczoraj udałam się na shopping i wpadłam w szał rękodzielenia. Wzbogaciłam się o kolejną parę kolczyków i 3 naszyjniki. Muszę pomyśleć nad jakimś lepszym systemem przechowywania tego wszystkiego, kolczyki wiszą już dość ciasno, a system na korale nigdy nie był doskonały.
Ups... I weekend poszedł się kochać. Cóż, postaram się jeszcze coś z niego wycisnąć.
Miłego tygodnia, drodzy czytelnicy Fucktu!
Po raz kolejny kajam się, że nie ma jakiejś normalnej notki - pomysły i owszem, są, ale nie ma czasu. Niniejszą notkę skrobię częściowo w pracy - tak, w niedzielę musiałam tu przyjść, długo by opowiadać - i nie zapowiada się, że będzie lepiej w tygodniu...
Tak czy siak - lepiej pare chaotycznych zapisków niż nic. A może i nie?
W środę pracowałam do 22:00. Po raz kolejny okazało się, że w korporacji nie opłaca się pracować za szybko, bo dowalą ci jeszcze roboty, więc w czwartek wyszłam jak normalny człowiek, o 18:00. Pamiętajcie, drogie dzieci - im więcej wysiłku, tym więcej cudzej roboty na waszych barkach. Amen.
Tak więc, wyszłam sobie o 18:00 z pracy, ale nie udałam się wcale do domu, Przytulanki i kotecka, ale do kina. Obraz, który miałam wielką przyjemność obejrzeć to "Norwegian Wood" na motywach powieści Haruki Murakami. Wstyd się przyznać, ale nie czytałam książki - mam, i owszem, ale nie mogłam przebrnąć, zbyt refleksyjna i psychologiczna jak na mój gust. Po prostu przycinałam komara po 2-3 stronach.
Tak czy siak, film jest wspaniały. Nie wiem, na ile wierny, więc może fani powieści będą niezadowoleni, ale mnie urzekł niezmiernie. Polecam.
Ażeby kontynuować moja małą mission:impossible zwaną również Życiem Offline, w piątek wybrałam się na kolejną sesję bretońskich tańców. Było b. miło, ale brakowało tańczących facetów, w związku z tym trzeba było tańczyć z kobitami. Było przy tym sporo śmiechu, bo w decydujących momentach trudno było komukolwiek przejąć prowadzenie. Jak widać, nie wszystko da się sfeminizować.
Na szczęście, nie wszystkie tańce bretońskie tańczy się w parach. Jest sporo takich, które tańczy się zbiorowo, w kółeczku lub wężykiem.
W ogóle po analizie naszych tańców-połamańców doszłam do wniosku, że Bretończycy to wstrętne zboczuchy i macho są.
Mają taki taniec, gdzie jeden facet obraca dwiema kobitkami. Dwie baby skaczą wokół jednego chłopa. Nagle staje się jasne, dlaczego tak wiele francuskich filmów oscyluje wokół tematu trójkąta miłosnego.
Inny jest taki, że facet tylko sobie idzie i czasem robi ósemkę dłonią. Tyle, że tą dłonią trzyma dłoń partnerki i partnerka podąża za tym ruchem, znaczy się drepcze tę ósemkę. On muchy łapie, a cała robota należy do niej.
Kolejny taniec: kilka par w kółeczku, różne ruchy i wymiana partnerek co parę taktów. Ou lala.
Ale to i tak nic w porównaniu tymi wszystkimi tańczonymi w kółeczku. Te są najbardziej obleśne, ale tego na pierwszy rzut oka nie widać - ot, małe podskoki, kroczki w bok. Dopiero w piątek, kiedy tańczyły same kobitki, rzuciło mi się w oczy, że podczas takiego dreptania niesamowicie podskakują pokapoka. Jestem pewna, że po to właśnie ten taniec wymyślono. Niech mnie diabli, jeśli jeszcze kiedyś ubiorę głęboki dekolt na bretońską potańcówkę :D
A poniżej strasznie wredny taniec, którego ciągle sie nie mogę nauczyć. Bretońskim laseczkom tak to weszło w krew, że nie potrafią pokazać w zwolnionym tempie :mur
Jeśli jeszcze mowa o Francji, to postanowiłam skasować bloga frankofilki. Nie miałam siły i ochoty na płodzenie artykułów nań i ograniczałam się do linkowania wykopanych w przepaściach YT dobrych francuskich piosenek (poszukiwanie św. Graala, mówię wam). Linkować mogę równie dobrze na facebooku lub tutaj. Keep it real.
Ażeby obietnicy stało się zadość, naści linka do fajnej francuskiej piosenki, która przyczepiła się do mnie w tym tygodniu jak gówno do glanów:
(piosenka jest o tym, że facet dużo pracuje i po godzinach baluje, żeby zapomnieć o tym, że życie jest do dupy)
a pioseneczka dotarła do mnie za pośrednictwem tej parodii:
(nazwijcie mnie zboczeńcem, ale uwielbiam francuski akcent :C)
Jeśli mowa o blogach, to żeby zasadzie zachowania entropii stało się zadość, noszę się z zamiarem zapoczątkowania fotobloga. Oczywiście, kiedy już się zdecyduję, z pewnością się pochwalę. W końcu muszę ociekać zajebistością.
Ale póki nie mam okazji, żeby błyszczeć, to w oczekiwaniu na kolejne przejawy mojego lansu możecie sobie kliknąć na blogi moich znajomych:
Uli - http://sponiewierany-olowek.pl/
i Mariusza - http://cashub.blox.pl/html
Jeśli mowa o Uli, to jako utalentowana artystka dyplomowana trudni się ona również wyrobem biżuterii, i takie oto coś kupiłam od niej:
http://ulashandmadejewellery.files.wordpress.com/2011/03/img_6774m.jpg
zuoooooo :D
No, ale nie dramatyzujmy, coś z tego weekendu jednak miałam. Wczoraj udałam się na shopping i wpadłam w szał rękodzielenia. Wzbogaciłam się o kolejną parę kolczyków i 3 naszyjniki. Muszę pomyśleć nad jakimś lepszym systemem przechowywania tego wszystkiego, kolczyki wiszą już dość ciasno, a system na korale nigdy nie był doskonały.
Ups... I weekend poszedł się kochać. Cóż, postaram się jeszcze coś z niego wycisnąć.
Miłego tygodnia, drodzy czytelnicy Fucktu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz