czwartek, 25 sierpnia 2016

Na dziewiątą - tak, jak dziś

Dziewięć na raz myśli, dziewięć marzeń mam...

Dzisiaj mija dziewięć lat odkąd przeprowadziłam się na Szmaragdową Wyspę.
Dziewięć.
Lat.

Tak wiele się przez ten czas wydarzyło. A jednocześnie te 9 lat minęło tak szybko, jakbym zaledwie wczoraj taszczyła dwie torby podróżne i plecak przez dublińskie lotnisko.
(No dobra, może nie wczoraj, ale najdalej w zeszłym tygodniu.)

Poranek przed wylotem. Tym w jedną stronę.


Zdążyłam w tym czasie cztery razy zmienić pracę, trzy razy zmienić adres, adoptować dwa koty, odbyć dziewięć wycieczek w na irlandzką prowincję (nie licząc Irlandii Północnej, gdzie jeżdżę prawie co weekend), zrobić dwa semestry kursu języka irlandzkiego...

i przede wszystkim: zakochać się na zabój w Irlandii.

Długo biłam się z myślami, czy nie powinnam wyjechać, czy może nie ma gdzieś lepszych miejsc do życia, a może wrócić do Polski? I doszłam do wniosku, że nie. Bo Irlandia jest najzajebistszym krajem i życie tutaj jest wspaniałe.



Ludzie są ludzcy i dobrzy.


Faktem jest, że autochtoni bywają egocentryczni, leniwi i niepunktualni. Faktem jest też, że są dobrzy i po prostu fajni. Mówią "przepraszam", "proszę" i "dziękuję" (czasem nawet za często). Kiedy się potkniesz lub wywrócisz, pytają, czy wszystko w porządku. Sprzedawcy i sprzedawczynie uśmiechają się przyjaźnie do każdego klienta, choćby był nie wiem jak kapryśny (i jeżeli nie mają w sklepie tego, czego szukasz, to polecają miejsca, gdzie możesz to dostać!). Kelnerzy i kelnerki są weseli i dowcipkują z gośćmi, chociaż powszechnie wiadomo, że mają cieżką pracę (mój ulubieniec: Darren w Hairy Lemon, każde danie nazywa wegetariańskim, np. "wegetariański stek"). Nikt nie ma problemu z pomocą, kiedy zapytasz o drogę (nawet kierowca autobusu). Ludzie uśmiechają się do siebie na ulicy ot, tak, bez powodu. Nikt nigdy nie potraktował mnie źle dlatego, że jestem z obcego kraju i mam dziwny akcent.



Dobre usposobienie Irlandczyków przejawia się nie tylko w drobiazgach życia codziennego, ale też w życiu społecznym i politycznym, Od ponad roku  pary jednopłciowe mogą zawierać związki małżeńskie. Podczas gdy cała Europa się faszyzuje, a Ameryka rozważa kogoś takiego jak Trump w roli prezydenta, tutejszy rząd i parlament są centro-lewicowe (po tegorocznych wyborach nawet dostało się parę siedzeń partii socjaldemokratycznej, a odpadła jedna konserwatywna). Każdy bierze udział co najmniej raz w roku w imprezie charytatywnej. Około jednej trzeciej powierzchni reklamowych jest wykorzystywane na kampanie społeczne.

Miłe nastawienie otoczenia sprawia, że ja sama chcę być miła, i jest mi od tego ciepło w środku. Czuję się po prostu lepszym człowiekiem.



Przyroda jest piękna

 

Klify Moher
Irlandia, chociaż jest maleńką wysepką, ma wszystko: lasy, morze, ocean, góry i jeziora. Pouczona doświadczeniem z ojczyzny, przywykłam do tego, że góry i morze to jak dwie oddzielne planety, a tymczasem w Dublinie mam i jedno, i drugie rzut beretem od domu (poważnie, nad morze mam 20-25 minut piechotą, najbliższe góry pół godziny kolejką). Wielu ludzi krytykuje tutejszy klimat. Ja go raczej lubię, bo nie przepadam za upałami i ostrym słońcem. Faktem jest, że wilgoć i silny wiatr nie ułatwiają życia, ale od czego jest porządny sztormiak i hot whiskey?

Irlandzkie pejzaże są niesamowite i wyjątkowe. Nadal nie przestaję się dziwić i zachwycać.

Powrót z pracy nieco okrężną drogą :)

Glendalough

Kraj jest jak mały globus


W ciągu mojego pobytu w Eire poznałam przedstawiciela chyba każdej narodowości, jakaby tylko mi przyszła do głowy.  Polskie jabłka, ukraiński kwas chlebowy, chińskie tofu, japoński makaron, indyjski ser paneer, marokańska herbata, koreańskie cukierki, litewski chleb, hiszpańska kiełbasa, włoska szynka... wszystko mam na wyciągnięcie ręki (co jest niesamowicie dogodne wobec moich nowych obostrzeń dietetycznych; tylko azjatyckie sklepy mają smaczne lody bez glutenu i nabiału). Moje ulubione restauracje to koreańska i tajska (a co nowego, hehe), ale nie pogardzę też jedzeniem z RPA, Nepalu, Maroko, Libanu, Francji, Hiszpanii, Brazylii, Wietnamu czy Indii. Miałam okazję nauczyć się tańców greckich, włoskich, węgierskich, bretońskich, francuskich i irlandzkich. To dzięki mieszkaniu w Irlandii miałam wreszcie sposobność, aby zakosztować japońskiej kuchni, bo jeszcze do niedawna japońskie restauracje w PL były nieliczne i miały zaporowe ceny.



Warto też dodać, że Irlandczycy, jako naród żeglarzy i emigrantów, są naturalnie bardzo ciekawi świata, więc chętnie wypytują cudzoziemców o ich kraje, uczą się języków i jeżdżą w egzotyczne miejsca na wakacje.

W restauracji koreańskiej. Wspaniała kuchia.

Wszyscy kochają muzykę


Bilety z koncertów. Oczywiście lwia część odpadła/zaginęła w akcji.
W sumie nie zdawałam sobie z tego sprawy, dopóki nie pogadałam z muzykiem w Polsce: dostępność do muzyki na żywo jest w IE wręcz zatrważająca (bo trudno się zdecydować). Lekko licząc, połowa klubów w mieście ma sceny, na których co najmniej raz w tygodniu odbywają się koncerty. Ludzie chodzą na występy nieznanych artystów, zamiast walić drzwiami i oknami tylko na to, co już znają (co oczywiście nie oznacza, że taka Rihanna nie wyprzedaje się na pniu :D). Ponad 3/4 dorosłych, których poznałam, gra na jakimś instrumencie i/lub śpiewa. Festiwali muzycznych jest chyba tyle samo lub wręcz więcej niż w Polsce (a populacja 8 razy mniejsza).
Pamiętam, jak parę lat temu zrealizowałam swoje odwieczne marzenie i pojechałam do Paryża na Święto Muzyki. Impreza była oczywiście super i bawiłam się doskonale, ale tydzień później, krążąc po centrum Dublina, zdałam sobie sprawę z tego, że tutaj Święto Muzyki mamy praktycznie codziennie. Tylko w tym roku byłam na 5 koncertach, a to po ostrej selekcji, no i mamy dopiero sierpień.




Moje ulubione irlandzkie zespoły:

The Frames



Thin Lizzy




Stiff Little Fingers


Życie jest łatwe


Bez wdawania się w szczegóły: generalnie panuje zasada, że państwo jest dla ludzi, a nie na odwrót, więc biurokracja jest mocno uproszczona (dla przykładu: kilka razy w życiu dzwoniłam do skarbówki, żeby zasięgnąć informacji - nie tylko za każdym razem dodzwoniłam się i dowiedziałam wszystkiego, co chciałam wiedzieć, ale też nie czekałam na połączenie dłużej niż 2 minuty; za to kiedy chciałam się czegoś dowiedzieć w polskiej ambasadzie...). Wszystko można zarezerwować przez internet, od biletu na autobus po hotel i bilet lotniczy. Wszędzie można zapłacić kartą i większość supermarketów ma bankomaty. Sieć rowerów miejskich działa na tyle sprawnie, że na swoim jednośladzie jeżdżę tylko w celach czysto sportowych. Pływalnie i inne obiekty sportowe są czynne do późnych godzin, więc nie ma wymówki, że się nie ma czasu poćwiczyć (w ogóle okazji do uprawiania sportu jest w Dublinie od groma). Przechodzenie przez jezdnię na czerwonym świetle nie jest karane, bo ufa się rozsądkowi zarówno pieszych, jak i kierowców. Pociągi są czyste i punktualne. Menu w każdej restauracji udziela szczegółowych informacji na temat składu potraw i potencjalnych alergenów (a nierzadko nawet ma znaczki przy pozycjach w menu, co jest przyjazne weganom, co jest bez glutenu, co ma orzeszki itp. - dopiero teraz doceniam, jak to ułatwia życie!). W nawet najbardziej obskurnych pubach jest sporo toalet, które są utrzymane w nienagannej czystości niezależnie od pory dnia. W każdym autobusie i pociągu jest darmowe WiFi.
Nigdy nie sądziłam, że to powiem, ale nawet dublińskie autobusy są teraz przyzwoite. Zajęło im wiele lat dojście do obecnego poziomu, ale jest duuuuużo lepiej niż jeszcze 3 lata temu. (np. wiosną złożyłam pisemną skargę na autobus, który odjeżdża za wcześnie - niemalże od razu zadzwonił do mnie ktoś z zajezdni, żeby dopytać o szczegóły i po paru dniach nastąpiła poprawa)

Czuję się tu bezpiecznie


Nie mówię, że w Irlandii problem przestępczości nie istnieje. Nawet doświadczyłam tego osobiście, bo raz ukradziono mi portfel z torebki. Jednakże, czuję się tutaj bezpiecznie jako kobieta. Mężczyźni w Irlandii są grzeczni i mili, ale w nieseksistowski sposób. Nie ma gwizdania na dziewczyny w minispódniczkach (co wprawia wszystkie znane mi Francuzki w głęboką konsternację), namolnych zalotów, nieproszonego kontaktu fizycznego (nawet na parkiecie w klubie). Nie oznacza to oczywiście, że nikt nikogo nie podrywa - parę razy zagajano mnie i proponowano drinka w klubie lub barze, ale jedno "nie" wystarczało, żeby zalotnik stawał się ulotnikiem. I jeszcze na odchodnym życzy ci miłego wieczoru, bo trzeba być miłym i już.


Architektura jest piękna


Uwielbiam tutejszą architekturę, zarówno nowoczesną, jak i tę pobrytyjską. Jestem też pod wrażeniem ilości zieleni - co prawda nie ma zbyt wiele drzew na ulicach, ale za to jest dużo parków i skwerów. Często mi się zdarzało zboczyć w jakąś uliczkę w rejonie, który w miarę dobrze znam i odkryć park lub skwer, o którego istnieniu nie miałam pojęcia.
Podobnie jest z rzeźbami i pomnikami - mają tendencję do wyrastania w przedziwnych miejscach.

Rathmines













Jest co robić


Generalnie większość wydarzeń w Dublinie jest płatna i mocno komercyjna, ale nawet jeżeli się nie ma kasy, to i tak jest co robić. Newsletter o darmowych wydarzeniach "Dublin Event Guide" co tydzień pęka w szwach, wstęp do ogrodu botanicznego i muzeów narodowych (i niektórych galerii) jest darmowy. Nawet można się nauczyć obcego języka za darmo (a przynajmniej go podszlifować). A czasem można po prostu pójść na spacer, bo wszędzie jest tak ładnie, że kiedy pogoda dopisuje to grzech nie skorzystać.

Ja czasem lubię iść sobie do baru, zamówić piwo lub kawę i po prostu siedzieć i czytać. Z pewnością nie ma ryzyka, że ktoś będzie mnie zaczepiał, bo czuje się samotny czy kelner każe mi wyjść, bo to nie czytelnia.

Doceniam tutejsze jedzenie (i picie)


Fun fact: whiskey to po irlandzku dosłownie "Woda Życia" :)
Wielu przyjezdnych narzeka na tutejszą "spożywkę" i gastronomię. Faktem jest, że niektóre rzeczy mają za dużo soli lub octu, kucharze czasami partaczą (NIGDY nie jadam makaronu w restauracjach/kantynach z irlandzkim kucharzem, nieumiejętność gotowania makaronu jest chyba na tej wyspie dziedziczna), ale za to produkty są dobrej jakości i smaczne, zwłaszcza nabiał i mięso. Cieszy mnie powszechna dostępność wołowiny i baraniny, które wolę dużo bardziej od świnki. No i najważniejsze: wędzony łosoś! Jest wszędzie i potrafi być tańszy od steka.
Co do picia, to chyba nie ma co się rozwodzić - dopiero kiedy tu zamieszkałam polubiłam piwo. Cydry to różnie (Bulmersa nie cierpię, ale McIvors mogłabym pić wiadrami), whiskey bardzo lubię.





Zanim na mnie naskoczycie, że jestem idealistką i przesadną optymistką, a Irlandia wcale nie jest taka fajna - wiem, że życie w Eire ma też swoje minusy. Że czynsze w Dublinie są wysokie, dokucza zimno, opieka zdrowotna jest płatna, zbiorkom poza Dublinem jest do luftu i pada deszcz. Ale ten jeden dzień w roku chciałam się skupić na pozytywach, bo mnie samą przepełniają pozytywne uczucia wdzięczności, ufności i miłości do mojej małej, zielonej wysepki.

Jestem szczęśliwa, że mogę tu żyć i mam nadzieję, że będę świętować jeszcze wiele takich rocznic.

Za kolejne 9 lat!


3 komentarze :

  1. Ja w kwestii detalu: profil na Stravie masz? :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajna notka :-) Szkoda, że nie mogę się sklonować; wysłałabym jednego klona, żeby mieszkał w IE :-)

    OdpowiedzUsuń