poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Idę w góry cieszyć się życiem

Oddać w dłonie halnego włosy

Nie wiem, czy to wpływ przedawkowania serialu "Seks na Giewoncie" (BTW, serdecznie polecam na wyprostowanie zwojów, głupi jak nieszczęście), czy też podniecenie zbliżającymi się wakacjami w Karkonoszach, dość, że kiedy otrzymałam w środę wiadomość, że w niedzielę Polski Ośrodek Społeczno-Kulturalny organizuje pieszą wycieczkę w góry Wicklow, napaliłam się na nią jak Carrie Bradshaw na nowe buty od Blahnika.

Trasa była super, trochę lasu, trochę wrzosowisk, trochę podejść (ale naprawdę łagodnie). 








Psy-turyści, były szczęśliwe jak świnie w błocie - zwłaszcza ten pudel, który naprawdę wytarzał się w błocie i chyba wymaga teraz moczenia w wybielaczu.




Ta góra od dawna mnie fascynuje. Kiedyś cię zdobędę, dziwko!




Koleś widoczny po prawej to pewien kompletnie nieznany mi Francuz, który ubrał się jak na clubbing, nie miał ze sobą nawet pół kanapki (ale szlugi miał, a jakże) i chodził like a boss. Mimo to, na szlaku zachowywał się wzorowo, maszerował szybko i nie narzekał. Może to jednak nie Francuz, tylko Belg? Tak czy siak, zniszczył system, bez dwóch zdań.







Grupa była olbrzymia (ok. 40-50 osób, po drodze trochę się wykruszyło; myślałam, że to ja mam słabą kondycję, dowartościowałam się). Pogoda była pyszna, poza tymi 10 minutami, kiedy to wspinaliśmy się na Górkę Dnia i robiliśmy sobie zdjęcie z banerem akcji charytatywnej, na rzecz której to wszystko ponoć robiliśmy - wtedy smagało deszczem konkretnie. Mam chyba przysmażony nos, zmęczonam strasznie, ale i czuję ogrom energii.

W związku z czym doszłam do ważnego wniosku i muszę się nim podzielić z wami, bo w końcu po coś tego bloga mam.

Drodzy Fucktowicze: nie spędzajcie niedziel na dupie w domu!

Fajnie jest mieć spokojny weekend, relaksować się, nigdzie nie spieszyć i w ogóle, ale prawda jest taka, że przeciętny dorosły w niedzielne popołudnie prawie zawsze zdycha z nudów i lasuje sobie mózg Familiadą i innymi teledurniejami, myśląc o tym, że od następnego tygodnia będzie lepiej zorganizowany, bardziej aktywny i ambitny. Może lepiej przejść się po górach, posiedzieć na plaży, iść do kina, do parku, albo chociaż na shopping?

Ja uważam, że zdecydowanie lepiej, i dlatego solennie sobie obiecuję, że o ile pogoda nie będzie tak ujowa, że strach będzie wystawić nos z domu, niedziele będę spędzać poza moim kokonem głupich, babskich filmów, maltretowania kota i żarcia sernika. Pora oswoić te znienawidzone niedziele, hej!






Nawiasem mówiąc, nie tylko niedzielę miałam intensywną. W piątek skończyłam robotę o 12, co zaowocowało lunchem na mieście z Muriel i shoppingiem w tejże samej kompanyi. W sobotę wysprzątałam chałupę, zrobiłam 3 prania, upiekłam sernik, zrobiłam mega zakupy spożywczo-gospodarcze i jeszcze czas na klecenie biżuterii się znalazł. Czyżby Buka sobie w końcu poszła?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz