Pierdu-pierdu przedwakacyjne
Mało ostatnio czasu na nowe notki, bo życie offline znowu nie daje żyć i będzie gorzej. Ale po kolei.
Jak już wspomniałam, niedawno mój kierat przeniósł się do nowego biura. Nowa fabryka jeszcze bardziej przypomina fabrykę niż poprzednie miejsce kaźni - szklane ściany, wnętrze w beżach, normalnie szpital. Pierwsze 2 dni z trudem panowałam nad sennością i marazmem.
Oczywiście nowe biuro zostało już oblane w pierwszy piątek na nowych śmieciach - nasz nowy McGrattans nazywa się Mess RS Maguire i serwuje piwo własnej produkcji. Piwo dobre jak się pije, ale następnego dnia... auuuu.
Kiedy już jako-tako doleczyłam kaca po oblewaniu, wybyłyśmy z Muriel na clubbing, a konkretnie to do naszej kochanej mordowni o nazwie Whelan's. Było fajnie, ale pamiętam lepsze czasy. Zmniejszyli powierzchnię do tańczenia, tłok niemiłosierny, muzyka taka sobie. Czy ja się starzeję, czy pora znaleźć sobie nową miejscówkę na sobotnie szaleństwa?
Kończy się chyba pewna epoka. Jakby mało było upadku Whelan's, główne animatorki bretońskich potańcówek opuszczają Krainę Ziemniaka i obawiam się, że nasze celtyckie podrygi nie będą już takie same. Z tego żalu 17-go wybieram się do Belfastu, nie znoszę tego miasta, ale dla moich Bretonów się poświęcę. Teraz dopiero wiem, co to panique celtique!
Tak się przeimprezowałam, że kiedy wylądowałam na urodzinach dzień po bretońskich tańcach, nie miałam już siły na nic. Ludzie mnie wkurwiali, piwo nie smakowało, taniec urywał w połowie i jeszcze chciało mi się spać. Przemiana z socially awkward penguin w socially awesome penguin zakończona niepowodzeniem.
Jeśli już o tym mowa, to ostatnio poleruję sobie mózg memami i innymi bzdetami. Polecam!
http://memebase.com
http://memestache.com
http://smartphowned.com
http://richworldproblems.com/
Przeglądam w pracy, w domu, na smartfonie. Nic innego nie jest w stanie mnie zająć na dłużej niż minutę. Myślę, że jestem po prostu przemęczona i najwyższa pora udać się na
Już pojutrze! Lecę oczywiście do Polski. Mogłabym gdzie indziej, ale postanowiłam w polskie góry, bo kto bogatemu zabroni. W planach: lot do Wrocławia, PKS do Karpacza, tydzień w hotelu ze spa i chodzenie po górach, a potem PKS i ciapąg na północ, tydzień w Szczecinie, lot z Berlina. Jadę całkiem sama, także jak nie zaktualizuję bloga przez najbliższe trzy tygodnie, to znaczy, że spadłam w jakąś przepaść i pies z kulawą nogą mnie nie szukał :D
No dobra, wiem, że żeby być samą w polskich górach, to trzeba się naprawdę mocno postarać.
Swoją autostradą, pakowanie idzie mi rewelacyjnie. Zebrałam wszystko na jedną stertę, oszacowałam jej ogrom i powiedziałam to, co zwykle mówię w takich wypadkach: "(ocenzurowano)". Oczywiście pierwszą rzeczą jaką wybrałam do spakowania była lektura. Będę czytać, czytać, czytać! Bo w domu, nawet przy weekendzie - zapomnij, ale wystarczy weekend w W-wie, żebym się zabrała za "Annę Kareninę" (po angielsku, niestety, jakiegoś starego pdf wygrzebałam).
Reisefieber już od ubiegłej nocy daje mi się we znaki. Śniło mi się, że stewardessa nie chciała odprawić mojego bagażu bo coś tam (nieregulaminowy powód) i powiedziała, że to już nie jej zmartwienie, bo ona już musi iść na pokład. Puściłam się za nią w pogoń, padłam przed nią na kolana, zaniosłam się rzewnymi łzami i zawołałam:
- Błagam panią! Muszę lecieć na te wakacje! Tak długo na to czekałam!
I szlocham. I budzę się, przerażona, że zaspałam na lot. Który ma mieć miejsce 47 godzin później.
Mój lot ma się odbyć o 6:15. Nie damy Polaczkom pospać i dojechać na lotnisko autobusem, oj, nie...
Zmęczenie ma jednak swoje dobre strony, bo uaktywnia mojego wewnętrznego pojeba. Każdy wie, że wypalenie daje +100 do sarkazmu, w połączeniu z moją dziwną wyobraźnią czyni ze mnie prawdziwego socially awkward penguin.
Kolega D skarży się przechodzącemu obok adminowi, że jedna ze zdalnych maszyn nie działa. Admin pyta, czy to physical machine, a ja wybucham śmiechem. Ja wiem, że istnieje coś takiego jak maszyna wirtualna, ale jak mam wytłumaczyć, że wyobraziłam sobie coś takiego...
***
Bug ma być naprawiony przez kolegę X. Magicznie zmienia właściciela na kolegę V (bug, nie kolega X). Kolega X dostaje ode mnie maila z gratulacjami i link do poniższego obrazka...
***
Kolega S sięga do pudełka czekoladek merci. Zostały tylko 2 sztuki, wciśnięte w róg pudełka. Kolega S walczy pazurami o wydostanie jednej z nich. Na co ja, piskliwym głosikiem:
- Nie zabijaj mnie, mam w domu gromadkę małych czekoladek do wykarmienia...
Publika: o_0
***
Kolega D ma zwyczaj trzymać pisadło w poprzek w zębach kiedy stuka w klawiaturę. Uprzejmię zapytuję, czy praca go tak strasznie boli, bo taką sztuczkę stosowano przed wiekami podczas tortur lub chłosty, żeby złagodzić ból.
Kolega D: o_0
***
Miejsce akcji: pewien pub w centrum Dublina, moje poważne ja już po godzinach, ale porąbane ja ciągle na pełnych obrotach.
Pan F pokazuje coś błyszczącego w klapie. Pytam się, czy to Matka Boska. Pan F nie jest Polakiem, więc nie rozumie dżołka tak, jak ja (Wałęsa, lojalność itepe), ale uprzejmie wyjaśnia, że jest honorowym krwiodawcą i otrzymał rzeczoną odznakę za oddanie 50 pint krwi.
Ja: 50 pint? Kto to wypije?
Publika: ROTFL i toast za honorowe krwiopijstwo
***
Z serii "jakie głupoty opowiada Margot koledze XL, kiedy się nudzi w pracy".
Ja: Autokorekcja to zuo. Kiedyś pisałam do Ciebie maila na moim androidzie i autokorekcja zmieniła słowo "and' na "anal"
kolega XL: LOL, ciekawe czemu
Ja. To było krótko po tym, jak sobie ten telefon kupiłam, może wybrał pierwszy wyraz w kolejności alfabetycznej.
Ja: Ale to mało prawdopodobne, pewnie mój HTC po prostu myśli, że jesteś pedziem.
Ale sami powiedzcie, czy mam postrzegać normalnie rzeczywistość, kiedy zdarzają mi się takie sytuacje: robię sobie herbatę, zalewam torebkę w kubku, wracam do komputera, tonę w Internetach i herbata schodzi na dalszy plan. Czuję na sobie intensywnie gapiące się ślepia. Odwracam głowę i widzę kota, siedzącego na szafce kuchennej obok kubka z herbatą i patrzącego wymownie. Kot przypomniał mi o herbacie, jak Bastet kocham. Niu, niu, słoneczko mamusi, dba o mnie :*
Moja głowa daje mi znać potwornym bólem, że pora spać i odpoczywać. Pora zatem. Do powakacyjnego, fucktowicze!
Mało ostatnio czasu na nowe notki, bo życie offline znowu nie daje żyć i będzie gorzej. Ale po kolei.
Jak już wspomniałam, niedawno mój kierat przeniósł się do nowego biura. Nowa fabryka jeszcze bardziej przypomina fabrykę niż poprzednie miejsce kaźni - szklane ściany, wnętrze w beżach, normalnie szpital. Pierwsze 2 dni z trudem panowałam nad sennością i marazmem.
Oczywiście nowe biuro zostało już oblane w pierwszy piątek na nowych śmieciach - nasz nowy McGrattans nazywa się Mess RS Maguire i serwuje piwo własnej produkcji. Piwo dobre jak się pije, ale następnego dnia... auuuu.
Kiedy już jako-tako doleczyłam kaca po oblewaniu, wybyłyśmy z Muriel na clubbing, a konkretnie to do naszej kochanej mordowni o nazwie Whelan's. Było fajnie, ale pamiętam lepsze czasy. Zmniejszyli powierzchnię do tańczenia, tłok niemiłosierny, muzyka taka sobie. Czy ja się starzeję, czy pora znaleźć sobie nową miejscówkę na sobotnie szaleństwa?
Kończy się chyba pewna epoka. Jakby mało było upadku Whelan's, główne animatorki bretońskich potańcówek opuszczają Krainę Ziemniaka i obawiam się, że nasze celtyckie podrygi nie będą już takie same. Z tego żalu 17-go wybieram się do Belfastu, nie znoszę tego miasta, ale dla moich Bretonów się poświęcę. Teraz dopiero wiem, co to panique celtique!
Tak się przeimprezowałam, że kiedy wylądowałam na urodzinach dzień po bretońskich tańcach, nie miałam już siły na nic. Ludzie mnie wkurwiali, piwo nie smakowało, taniec urywał w połowie i jeszcze chciało mi się spać. Przemiana z socially awkward penguin w socially awesome penguin zakończona niepowodzeniem.
Jeśli już o tym mowa, to ostatnio poleruję sobie mózg memami i innymi bzdetami. Polecam!
http://memebase.com
http://memestache.com
http://smartphowned.com
http://richworldproblems.com/
Przeglądam w pracy, w domu, na smartfonie. Nic innego nie jest w stanie mnie zająć na dłużej niż minutę. Myślę, że jestem po prostu przemęczona i najwyższa pora udać się na
Już pojutrze! Lecę oczywiście do Polski. Mogłabym gdzie indziej, ale postanowiłam w polskie góry, bo kto bogatemu zabroni. W planach: lot do Wrocławia, PKS do Karpacza, tydzień w hotelu ze spa i chodzenie po górach, a potem PKS i ciapąg na północ, tydzień w Szczecinie, lot z Berlina. Jadę całkiem sama, także jak nie zaktualizuję bloga przez najbliższe trzy tygodnie, to znaczy, że spadłam w jakąś przepaść i pies z kulawą nogą mnie nie szukał :D
No dobra, wiem, że żeby być samą w polskich górach, to trzeba się naprawdę mocno postarać.
Swoją autostradą, pakowanie idzie mi rewelacyjnie. Zebrałam wszystko na jedną stertę, oszacowałam jej ogrom i powiedziałam to, co zwykle mówię w takich wypadkach: "(ocenzurowano)". Oczywiście pierwszą rzeczą jaką wybrałam do spakowania była lektura. Będę czytać, czytać, czytać! Bo w domu, nawet przy weekendzie - zapomnij, ale wystarczy weekend w W-wie, żebym się zabrała za "Annę Kareninę" (po angielsku, niestety, jakiegoś starego pdf wygrzebałam).
Reisefieber już od ubiegłej nocy daje mi się we znaki. Śniło mi się, że stewardessa nie chciała odprawić mojego bagażu bo coś tam (nieregulaminowy powód) i powiedziała, że to już nie jej zmartwienie, bo ona już musi iść na pokład. Puściłam się za nią w pogoń, padłam przed nią na kolana, zaniosłam się rzewnymi łzami i zawołałam:
- Błagam panią! Muszę lecieć na te wakacje! Tak długo na to czekałam!
I szlocham. I budzę się, przerażona, że zaspałam na lot. Który ma mieć miejsce 47 godzin później.
Mój lot ma się odbyć o 6:15. Nie damy Polaczkom pospać i dojechać na lotnisko autobusem, oj, nie...
Zmęczenie ma jednak swoje dobre strony, bo uaktywnia mojego wewnętrznego pojeba. Każdy wie, że wypalenie daje +100 do sarkazmu, w połączeniu z moją dziwną wyobraźnią czyni ze mnie prawdziwego socially awkward penguin.
Kolega D skarży się przechodzącemu obok adminowi, że jedna ze zdalnych maszyn nie działa. Admin pyta, czy to physical machine, a ja wybucham śmiechem. Ja wiem, że istnieje coś takiego jak maszyna wirtualna, ale jak mam wytłumaczyć, że wyobraziłam sobie coś takiego...
Bug ma być naprawiony przez kolegę X. Magicznie zmienia właściciela na kolegę V (bug, nie kolega X). Kolega X dostaje ode mnie maila z gratulacjami i link do poniższego obrazka...
Kolega S sięga do pudełka czekoladek merci. Zostały tylko 2 sztuki, wciśnięte w róg pudełka. Kolega S walczy pazurami o wydostanie jednej z nich. Na co ja, piskliwym głosikiem:
- Nie zabijaj mnie, mam w domu gromadkę małych czekoladek do wykarmienia...
Publika: o_0
Kolega D ma zwyczaj trzymać pisadło w poprzek w zębach kiedy stuka w klawiaturę. Uprzejmię zapytuję, czy praca go tak strasznie boli, bo taką sztuczkę stosowano przed wiekami podczas tortur lub chłosty, żeby złagodzić ból.
Kolega D: o_0
Miejsce akcji: pewien pub w centrum Dublina, moje poważne ja już po godzinach, ale porąbane ja ciągle na pełnych obrotach.
Pan F pokazuje coś błyszczącego w klapie. Pytam się, czy to Matka Boska. Pan F nie jest Polakiem, więc nie rozumie dżołka tak, jak ja (Wałęsa, lojalność itepe), ale uprzejmie wyjaśnia, że jest honorowym krwiodawcą i otrzymał rzeczoną odznakę za oddanie 50 pint krwi.
Ja: 50 pint? Kto to wypije?
Publika: ROTFL i toast za honorowe krwiopijstwo
Z serii "jakie głupoty opowiada Margot koledze XL, kiedy się nudzi w pracy".
Ja: Autokorekcja to zuo. Kiedyś pisałam do Ciebie maila na moim androidzie i autokorekcja zmieniła słowo "and' na "anal"
kolega XL: LOL, ciekawe czemu
Ja. To było krótko po tym, jak sobie ten telefon kupiłam, może wybrał pierwszy wyraz w kolejności alfabetycznej.
Ja: Ale to mało prawdopodobne, pewnie mój HTC po prostu myśli, że jesteś pedziem.
Ale sami powiedzcie, czy mam postrzegać normalnie rzeczywistość, kiedy zdarzają mi się takie sytuacje: robię sobie herbatę, zalewam torebkę w kubku, wracam do komputera, tonę w Internetach i herbata schodzi na dalszy plan. Czuję na sobie intensywnie gapiące się ślepia. Odwracam głowę i widzę kota, siedzącego na szafce kuchennej obok kubka z herbatą i patrzącego wymownie. Kot przypomniał mi o herbacie, jak Bastet kocham. Niu, niu, słoneczko mamusi, dba o mnie :*
Moja głowa daje mi znać potwornym bólem, że pora spać i odpoczywać. Pora zatem. Do powakacyjnego, fucktowicze!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz