Od razu zaznaczam: to, że rząd irlandzki postanowił od dziś znowu otworzyć wyszynki i usługi nie ma nic wspólnego z zawieszeniem cyklu. Na dzień dzisiejszy nie ma planów, żebym wróciła do pracy w trybie naziemnym, więc dopóki mi się kategorycznie nie nakaże inaczej, kontynuuję pracę z domu. Nie wiem, kiedy wrócę do ludzi. Przebąkuje się coś o sierpniu.
Minęły cztery tygodnie od ostatniego wpisu (nie wierzcie bloggerowi: ostatnia notka została wypuszczona w świat 1. czerwca, 26. maja to data, kiedy zaczęłam ją pisać; no comments), więc działo się co nieco.
Ale... ciężko to wszystko ująć w jedną zwartą notkę! Doszłam do wniosku, że wolę napisać kilka postów na konkretne tematy, kiedy mogę zrobić jakiś sensowny content, niż się rozdrabniać.
Dlatego tym razem będzie krótko węzłowato: żyjemy, jesteśmy zdrowi, robimy różne ciekawe rzeczy, będą posty. Jeźlikto ciekawy, zapraszam na mojego instagrama, gdzie robi się nieco bardziej kronikarsko.
Na deser: scones zrobione parę dni temu przez Rumianka. Były pyszne i smakowały jak scones z włoskiej piekarnio-cukierni, którą miałam za rogiem na starym kwadracie, i gdzie opychałam się croissantami (i scones) bez opamiętania. Ten smak wprawił mnie w głęboką nostalgię spowodowaną tęsknotą za czasami, kiedy mieszkałam w mieście i mogłam jeść przetwory mleczne.
Scones są oczywiście bezmleczne. A jednak smak ten sam. Magia, panie. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz