piątek, 1 października 2010

3 x Chopin, 3 x TAK

Że też trzeba czekać na dwusetne urodziny Freddiego, żeby mieć coś z życia.



Wiem, że miało być o wakacjach i będzie, ale chciałam zapodać coś dużo świeższego na gorąco.

Rok Chopinowski w pełni. Zjawisko to ma swoje dobre i złe strony. Zła (a może nie tyle zła, co napawająca niesmakiem) jest taka, że wszyscy się podczepiają pod nazwisko Freddiego, żeby zaistnieć (i to tyle lat po jego śmierci - to się nazywa sława przez duże "S"). Dobra jest taka, że w wyniku akcji "Hurra Chopin" powstaje wiele dziwadeł, czasem zaskakująco dobrych i odkrywczych.

 Już zeszłego roku (o czym chyba wspomniałam na blogu, ale nie mogę tejże wzmianki znaleźć) kupiłam sobie, powodowana głodem patriotyczno-kulturowym, album Andrzeja Jagodzińskiego (trio, ale who cares :D) z jazzową wersją sonaty b-moll Chopina. Płyta spodobała mi się bardzo, choć muszę przyznać, że nie od razu i muszę mieć nastrój na jej słuchanie.

Nawiasem mówiąc, "Chopin na jazzowo" to dla mnie trochę jak "Mazowsze na ludowo" albo "Eminem w stylu hh", ale trzeba docenić intencje...

Niemniej, wszyscy wiedzą, że jazz z płyty nigdy nie ustępuje wykonywanemu na żywo, więc kiedy zawitałam do Szczecina i okazało się, że Andrzej Jagodziński Trio gości w Grodzie Gryfa ze swoim chopinowskim dziwadłem, nie mogłam odpuścić.

Koncert był świetny. Na początek trio uraczyło słuchaczy Chopinem ujazzowionym w sposób dość banalny - temacik, solówka fortepianu, solówka basu, solówka perkusji, temat, koniec. Ta część właściwie była trochę nudnawa. Potem przystąpili do prezentacji materiału z płyty i tu ciekawostka: trio wykonało wszystkie części sonaty, dekomponując poszczególne motywy pomiędzy siebie niczym partie orkiestry, ale dodając trochę jazzowego pazura.
Andrzej Jagodziński zapowiadając sonatę:
"A teraz proszę Państwa o cierpliwość, bo cały utwór trwa około 35 minut. (chwila poruszenia na sali) Jak zapowiadałem ten utwór w Nowej Hucie, to pani w pierwszym rzędzie zareagowała na tę wiadomość dramatycznym "Jezus Maria". (sala w śmiech) Wiem, że to długo, ale za to możecie państwo klaskać, kiedy chcecie.

Mniej obytym z przybytkami koncertowymi tłumaczę: w muzyce poważnej nie klaszcze się pomiędzy częściami dzieła muzycznego, a w jazzie po każdej solówce. Ciężko więc znaleźć kompromis :)

Koncert był szalenie pozytywnym wydarzeniem i dzięki niemu polubiłam tę płytę jeszcze bardziej.

Wakacje się skończyły, wróciłam do Duplina, mojej kochanej pracusi, wspaniałej pogody, wybornego jedzenia itp.
Od dnia powrotu z wywczasu ubieram się i maluję na czarno, ale spoko, metamorfoza Fucktu w emo blogaska nam nie grozi.

We wtorkowy poranek, ciężko pracując na facebooku, natknęłam się na informację, że w Domu Polskim (który znajduje się blisko mojego miejsca kaźni) odbywa się, tego wieczora, mały recital pewnego młodego pianisty z Belfastu. Uwaga "wstęp wolny" sprawiła, że napaliłam się na ów event jak Doda na buty od Louboutina i do końca dnia nuciłam mazurki i patrzyłam na zegarek, żeby nie przegapić odpowiedniego momentu na wyjście.
Mówiłam już to nieraz, powtórzę po raz kolejny: Chopin brzmi najlepiej w wykonaniu wysoce doświadczonych pianistów. Sam Law ma dopiero 19 lat (tak, tak, dostał nagrody, wiemy) i jako taki jest nieco spięty, ale - tu wielki ukłon - po jakimś czasie się rozkręcił i tchnął w tę muzykę całego siebie.

Chyba nie wspominałabym tego koncertu tak emocjonalnie, bo samo w sobie wykonanie było klasyczne i oćwiczone do bólu. Ale ta pasja, zaangażowanie Sama były zaraźliwe i mimo sztywnej atmosfery - odpłynęłam.

Inny ciekawy aspekt tej historii to sam fakt, że poszłam. Wychodzisz z pracy, słuchasz Chopina. I to na żywo. Czemu nie można tak częściej?

Jak się okazuje, można!

 Jak to bywa w internecie, klikasz tu, klikasz tam i dowiadujesz się wielu ciekawych rzeczy. I tak oto, dzięki mojej ciężkiej pracy na facebooku, dotarłam na stronę http://www.chopinireland.org/, gdzie ze zdumieniem odkryłam, że jeszcze w tym samym tygodniu zapowiada się kolejny interesujący koncert - folkowy zespół Sarakina wykonuje "Chopina w stylu bałkańskim". Poszłam bardziej z ciekawości niż nadziei na wielkie wrażenia artystyczne i... zostałam oczarowana.

Nie mam pojęcia, jak oni na to wpadli. Ale jak? Skąd? Że dudy? Akordeon? Klarnet? Z poloneza kopanicę? I tak bez pianina?

A mimo to, tam jest Chopin, czysty, polski, przywodzący na myśl pola malowane zbożem rozmaitym i dzięcielinę, co pała.

Wciąż zahipnotyzowana, zakupiłam płytę.
Gdyby ktoś był zainteresowany działalnością grupy, zapraszam na stronę zespołu:
http://www.sarakina.art.pl/


Te trzy wydarzenia po raz kolejny przekonały mnie, że Chopin wielkim kompozytorem był. Jest - fizycznie był, ale pod postacia nut ciągle jest - inspiracją, przekleństwem pianistów, dumą narodową, "snobistycznym smutasem', ikoną romantyzmu...

Ale przede wszystkim porozumieniem ponad podziałami. Bo jazz się z klasyką nigdy nie dogada, ale sztuka się opiera na innych zasadach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz