środa, 6 stycznia 2021

R.I.P. ZOZO

Tu mialo byc podsumowanie 2020 roku, ale miałam bardzo ważną grę do przejścia, a seriale na Netfliksie się same nie obejrzą, i nagle jest 6. stycznia, więc trochę nie wiem, czy jest sens. No nic to, spróbuję.

Na temat tego, jaki 2020 był okropny już napisano wiele: począwszy od Kurwy w Koronie, poprzez BLM i Australię w ogniu, skończywszy na Strajku Kobiet. Dodam tylko od siebie, że zupełnie nie podzielam ekscytacji tym, że się skończył: pandemia nadal jest z nami, więc zasadniczo jeden pies, tylko trzeba wbić sobie do głowy, że końcówka daty się zmieniła. Jeśli ktoś w ogóle jeszcze pisze daty ręcznie.

Cały rok pisałam dość regularnie o tym, co oglądam i w co gram, więc nie będę do tego wracać. Zaczęłam prowadzić spreadsheet na Google Drive, więc mogę sypnąć statystykami. Zaliczyłam w tym roku:

- 14 książek (zdziwko, bo byłam wręcz zażenowana tym, jak mało czytam)

- 18 gier (w tym trzy z serii Far Cry)

- 41 seriali (wliczam seriale, które obejrzałam tylko częściowo, np. pierwszy sezon The Crown, który to serial kontynuuję i w bieżącym roku)

- 46 filmów (z czego większość była tak koszmarnie miałka, że zapomniałabym o nich kompletnie, gdyby nie ten spreadsheet; wyjątki: "Parasite", "Starship Troopers" po raz chyba piąty i "Dune" Lyncha po raz drugi)


Nie byłam w stanie wprowadzić zbyt spektakularnych zmian w życiu, bo jednak siedząc w domu niewiele się da zrobić (moje prawo jazdy pozdrawia; krew mnie zalewa, kiedy pomyślę, ile utopiłam kasy w lekcjach, i teraz będę musiała się prawie wszystkiego uczyć od nowa, bo nie mam jak ćwiczyć i pozapominałam), ale mimo to jestem z siebie dumna, bo wprowadziłam trochę mniejszych zmian, które zdziałały wiele dla mojego samopoczucia i jakości życia.

Moje osiągnięcia w 2020 roku:

1. Wciągnęłam się znowu w gotowanie

Na początku gotowałam to, co zwykle (np. curry/chili wg niniejszego meta-przepisu), ale prędko mi się znudziło. Wtedy sięgnęłam po kupioną rok wcześniej książkę The Happy Pear i... do połowy grudnia przetestowałam już prawie wszystkie przepisy na dania główne, więc pozostało mi tylko zamówić pozostałe dwie pozycje wydane przez braci Flynn.

Here we are now, all the lads

Zaczęłam też trochę piec, więc odeszłam od słodyczy ze sklepu i zerwałam raz na zawsze z gotową fasolką w sosie pomidorowym - teraz robimy własną, która w defaulcie jest bez cukru i przyprawiona jak lubimy.

2. Nauczyłam się sprzątać kuchnię na bieżąco

Dla wielu z was to zapewne nic wielkiego, ale ja zawsze miałam problem z utrzymaniem porządku w kuchni, nawet kiedy dorobiłam się zmywarki. W tym roku dostałam motywacyjnego kopa, bo zaczęłam używać kuchni jako pracowni krawieckiej, więc bałagan na stole kuchennym oznaczał brak miejsca na szycie. I przy okazji odkryłam, że jest dużo łatwiej sprzątać podczas gotowania, niż zostawiać bajzel, pozwolić wszystkiemu zaschnąć i zabrać się do tego po paru godzinach.

Przedwczoraj: stan kuchni PO ugotowaniu lunchu.

Jednocześnie staram się wysprzątać kuchnię przed pójściem spać (dużo przyjemniej przygotowuje się rano śniadanie i kawę), i prawie codziennie zamiatam podłogę (odkurzacz jest wielki i ciężki, miotłą jest dużo szybciej).

3. Nauczyłam się szyć na maszynie

Więcej szczegółów w niniejszej notce, sequel do tejże się pisze. Chciałam to zrobić od lat i cieszę się, że wreszcie znalazłam czas i motywację (no i odwagę! maszyny są przerażające). Zdecydowanie najjaśniejszy punkt programu na rok 2020.

Jedno z ostatnich dzieł: piórnik dla Rumianka.

4. Zarzuciłam nawyk siadania przed prywatnym kompem zaraz po skończeniu pracy

Kolejna drobna, ale istotna zmiana. Przez pierwsze parę miesięcy lockdownu zaraz po pracy odpalałam mój laptop i grałam lub oglądałam coś na YT, ewentualnie zasiadałam przed telewizorem. Teraz robię sobie przerwę i zaraz po pracy robię coś z dala od ekranów. Najczęściej gotuję obiad, czasem też sprzątam, składam pranie itp. Zdecydowanie mi to pomaga na głowę, o oczach nie wspominając.

5. Wróciłam do regularnego blogowania 

Bardziej dla siebie, niż dla publiczności (pamiętnika już od dawna nie prowadzę, bo mi się nie chce), ale myślę, że będzie fajna pamiątka, kiedy cała pandemiczna zawierucha się skończy. Co ciekawe, im częściej piszę, tym więcej mam pomysłów i zapału.

6. Wytrwałam w postanowieniu noworocznym i nic sobie nie kupiłam.

Myślałam, że będzie mi trudno, ale nie było z tym najmniejszego problemu. Na pewno pomogło mi szycie, bo nagle zrozumiałam, jak lipne jest 99% odzieży dostępne w sklepach: mało wdzięczne fasony, beznadziejne dopasowanie do moich kształtów, no i koszmarna jakość materiałów i wykończenia - thanks, but no, thanks.  Od razu zaznaczę, że było parę odstępstw:

- broszka w kształcie czerwonej błyskawicy (z wiadomych względów), kupiona online od lokalnej artystki

- nowe kapcie z golfem (bo para, którą dostałam od siostry została utytłana w kocim produkcie przemiany materii i nie dało się doprać)

- paczki z loststock.com (fabryki w Azji, które szyją dla marek fast fashion zostały wystawione do wiatru przez zleceniodawców i wyprzedają wyprodukowane już kolekcje, żeby mieć za co jeść - zamówiłam paczkę dla siebie i paczkę dla Rumianka)

7. Porzuciłam zakupy w gigantach typu Amazon na rzecz małych, lokalnych sprzedawców

Z powodu lockdownów małe biznesy w Irlandii bardzo dostały po dupie, więc na społecznościówkach ruszyła akcja #buyirish. Przyznaję, że znalezienie 100% irlandzkiego biznesu nie jest czasem łatwe (jak już pisałam w poprzednich notkach, nierzadko strona ma domenę w .ie, ale okazuje się, że brytyjska firma i wysyłka jest de facto nawet nie z Irlandii Północnej, ale aż z Anglii!), ale naprawdę opłacało się poszukać. Okazuje się, że Amazon nie tylko jest wstrętną, nieetyczną firmą, ale też wcale nie oferuje najlepszych cen.

- materiały są w tej samej cenie lub wręcz tańsze u małych, lokalnych sprzedawców, a przynajmniej jest certyfikowana jakość i skład

- moja maszyna do szycia kupiona ze sklepu w Wexford była na Amazonie ok. 100 funtów droższa

- zaoszczędziłam ponad 100 euro na wysokiej jakości koszu na śmieci  (ni mniej ni więcej tylko marki Brabantia - adulting jak chuj!)

Kapcie z golfem kupione na purpletag.ie. Są prześliczne, ciepłe i bardzo wygodne, cena taka sama jak na Amazonie za produkt porównywalnej jakości.

 

Zasadniczo jeżeli chce się trochę pogooglać, można kupić prawie wszystko lokalnie. Bardzo mnie to cieszy i nie mam zamiaru kupować już więcej od Bezosa. Zresztą, w obliczu Brexitu i tak przestaje mi się opłacać.

Ale suba na prime sobie na razie zachowam, bo mam darmowe książki i prasę w wypożyczalni, a serwis streamingowy robi się lepszy od Netflixa.

 

Czy mam wielkie postanowienia/plany na 2021 rok? Zdecydowanie nie. W obliczu tego, że pandemia nadal ma się świetnie (w momencie pisania tej notki Irlandia ma najszybszy przyrost zakażeń w Europie), a rząd irlandzki jest tak ogarnięty, że wg wstępnych szacunków moja kolej na szczepienie wypadnie dopiero na jesień, jestem całkowicie na łasce kolejnych lockdownów, więc nadal ograniczona własnymi czterema ścianami. Ale to nie znaczy, że nie mam jakichś małych, malutkich postanowień! Oto i one:

1. Więcej czytania, mniej grania

Od razu zaznaczę, że nie należę do osób, które pogardzają grami per se. Uważam, że gry typu Wiedźmin, Deus Ex czy Mass Effect wnoszą do mojego życia dużo więcej niż np. kiepskie powieści obyczajowe pisane przez dziunie-grafomanki. Mam na myśli gry, które już przeszłam i gram tylko po to, żeby wyłączyć mózg, np. House Flipper czy Train Valley 2. Tak więc, większe tytuły nadal będę chętnie ćwiczyć, natomiast te, w które grałam już setki godzin idą won z dysku. Zaoszczędzony czas chcę przeznaczyć na czytanie - choćby dwie strony dziennie.

Oczywiście House Flipper wróci do łask w połowie roku, kiedy wyjdzie nowiutkie DLC :D



 
2. Zużyć wszystkie materiały, które już mam w domu.

Jak to zwykle bywa z nowymi hobby, nakupowałam więcej materiałów niż powinnam. Na szczęście dość szybko się zorientowałam, że kupując nowiutkie trochę olewam ciepłym moczem samoban zakupowy, i przeszłam na kupowanie resztek i dead stock (materiały zaprojektowane przez różne domy mody dla ich najnowszych kolekcji, kiedy wszystkie sztuki zostają uszyte, nie ma co zrobić z resztą, więc tekstylia idą do spalenia; kupowanie ich w drugim obiegu to świetna metoda na zaoszczędzenie paru groszy i wspomożenie środowiska), ale mimo to kolekcja rozrosła się dość znacznie. Dlatego postanowiłam: nie kupuję nowych materiałów póki nie zużyję tego, co już mam. Na szczęście mam pomysły na każdą jedną sztukę. 

W tym samym duchu, nie kupuję nowych wykrojów póki nie przetestuję choćby połowy już posiadanych.

Jakiś tam system mam, ale prawda jest taka, że stan posiadania już ten system przerósł. I tak, opisuję wszystko w domu po angielsku, żeby Rumianek też wiedział, co gdzie. Na tej samej zasadzie wszystkie notatki w pracy również robię w języku E.L. James ;)

3. Zmienić nawyki żywieniowe

Nie łudzę się, że stanę się szczupła czy zacznę ćwiczyć. Ale dla zdrowia chciałabym zmienić parę nawyków. Po pierwsze, mam zamiar wyeliminować zbędny cukier z diety. Będzie to nie lada wyzwanie, bo chyba mam problem z uzależnieniem od słodkiego, ale mam plan jak do tego podejść: koniec z kupnymi słodyczami i syrop z agawy/daktyle zamiast cukru, a potem się zobaczy. Po drugie, przywrócić intermittent fasting (na razie 12 godzin, potem 14, najlepsze efekty pod względem chudnięcia osiąga się przy 16 godzinach, ale to jest naprawdę trudne do zorganizowania, zwłaszcza, kiedy jest zimno i perspektywa picia tak dużej ilości zimnej wody jest absolutnie odpychająca, więc na razie się wstrzymam). Po trzecie, koniec z kupnym pieczywem, tylko chleb na zakwasie by Rumianek lub inne domowe wypieki, ewentualnie chrupkie lub wafle ryżowe. Po czwarte, zacznę planować posiłki, bo kupuję za dużo jedzenia i czasem muszę coś wyrzucać, co zawsze mnie irytuje. No i wreszcie - koniec z wegańskim śmieciowym jedzeniem typu gotowe burgery, ale to już wprowadzam w życie od ok. 2 miesięcy.

4. Nauczyć się wreszcie prawidłowo dbać o rośliny

Ze wstydem przyznaję, że odpowiedzialność za "badyle" zwaliłam w całości na Rumianka (który to w zasadzie lubi; w swoim domu w NI nawet miał ogród), natomiast sama nadal przejawiam niesamowity talent do zabijania wszystkiego, co zielone. Dość! W tym roku wszystkie rośliny doniczkowe przeżyją, posieję nowe rośliny jadalne, dodam kwietniki z roślinami ozdobnymi na balkon od strony salonu i w ogóle zmienię się w eksperta od ogrodnictwa. Największą motywacją są własne zioła i przyprawy.

 

Jeżeli kiedyś zastanawialiście się, jak wygląda kwiat pietruszki, to już wiecie :D

 

5. Produkować mniej śmieci

W tym roku wpadłam w pułapkę: myślałam, że zmniejszę wpływ na środowisko zatrzymując opakowania po różnych produktach spożywczych, żeby ich potem używać do innych celów. Nie mówię, że była to całkowita klęska - rzeczywiście wiele z nich zużyłam  np. organizując zawartość szuflad



Jedna z półek mojego regału na narzędzia krawieckie. Regał ma kółka i stoi sobie pod ścianą w kuchni, dzięki mobilności nikomu nie wadzi i mogę mieć wszystko co potrzebuję zawsze na podorędziu.

Niestety, dość prędko okazało się, że to nie jest najlepsza metoda, bo liczba opakowań przyrastała szybciej niż zapotrzebowanie na nie. Kojarzycie hasło "reduce, reuse, recycle"? Nie bez powodu redukcja jest w nim na pierwszym miejscu. Dlatego: koniec z kupowaniem owoców i warzyw w opakowaniach (na tyle, na ile tesco online mi pozwoli, niestety nie zawsze się da; czasem zamawiam luzem, a dostaję zapakowane jako "zamiennik" grrr), koniec z kupowaniem produktów, które są zapakowane w kartonowe pudełka z powodów czysto estetycznych (np. ciastka, co akurat nie będzie problemem, bo patrz wyżej), jak również postaram się odejść od kupowania warzyw w puszkach (np. soczewicy, fasoli - jako wege jem tego na tony; perspektywa namaczania noc wcześniej mnie wręcz odrzuca, ale jeśli zacznę planować posiłki, to może dam radę) i kupowania produktów w słoikach, bo jako Prawdziwy Polak zatrzymuję wszystkie słoiki i już trochę w nich tonę, chociaż pracowicie przesypuję do nich co tylko się da. 

Może pora na przetwory? Wydaje się, że to logiczny następny krok po pieczeniu i szyciu :D

To tyle planów i postanowień na 2021. Marzę również o odmalowaniu mieszkania, skończeniu prawka i nauce pythona, ale nie wiem, czy mi się uda. Wobec wielkiej niepewności i stanu zawieszenia sponsorowanego przez pandemię nie będę się nastawiać. Jak się uda, to dobrze, jak nie, to też OK.

Mam nadzieję, że szanowni czytelnicy będą dla siebie łagodni w tym roku i nie będą się katować nierealnymi postanowieniami. Pamiętajcie: przeżyliśmy 2020, należy nam się trochę oddechu.



2 komentarze :

  1. Bardzo lubię Twoje podsumowania!
    Nie znałam loststock.com - jakoś nie doszło do mojej banieczki internetowej; może dlatego, że mniej mnie było na SM.
    Bezosa baaardzo nie lubię, nie cenię i nie szanuję. Na Amazonie kupuję relatywnie rzadko; staram się w szwajcarskich sklepach online (ale tu mam podobny problem co Ty - czasami człowiek myśli, że to sklep szwajcarski, a tak naprawdę to niemiecki lub austriacki).
    Co do zmiany nawyków żywieniowych - mogę się tylko wypowiedzieć, że w moim przypadku jakiś tydzień-dwa po kompletnym odstawieniu cukru owoce zaczynają być tak słodkie i dobre, że żadne czekolady i ciasteczka nie są potrzebne. Co do chleba - znam kilka osób, które znacząco schudły (i trzymają tę nową wagę), gdy odstawiły chleb całkowicie. Ja osobiście po pieczywie tyję najszybciej (po białym także puchnę, na twarzy i wszędzie - oraz dostaję koszmarnego cellulitisu i pryszczy), dlatego na co dzień raczej go unikam.

    Moje postanowienie noworoczne to wspieranie siebie w każdej sytuacji i bycie dla siebie dobrą. Zeszłoroczna terapia znacząco mi pomogła także w kwestii zawyżonych wymagań wobec siebie samej i ustawiania absurdalnie wysokiej poprzeczki; ale trzeba czuwać, bo nawyki myślowe lubią wracać. Aczkolwiek myślę, że jeśli cały ten rok będę czuwać, to pewnie w końcu perfekcjonistyczne myśli znikną całkiem i nigdy nie wrócą :-)

    Powodzenia w Twoich postanowieniach!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Postanowienie, żeby być dla siebie dobrym powinno być w defaulcie dla każdego. Też spędziłam kawałek terapii otrząsając się z perfekcjonizmu, warto było. Co do cukru: wczoraj na deser zeżarłam garść orzechów włoskich i OMG poczułam, jakby to był najlepszy deser na świecie :) Prostota rządzi.

      Usuń