niedziela, 13 listopada 2011

Pan Tadeusz i małe kłamstewko

Uwaga! Dziś materiał ekskluzywny.


Za ostatnią bytnością w domu pomyszkowałam w swoich starych rzeczach (tak, znowu) i natrafiłam na prawdziwą perełkę - zeszyt z wypracowaniami z liceum. Lektura bardzo mnie wciągnęła, bo nigdy nie mogłam tak naprawdę zrozumieć, jak to się stało, że z nieśmiałej, grzecznej dziewczynki gdzieś podczas podskoków na wybojach systemu edukacji zmieniłam się w pyskatą jędzę, którą jestem dzisiaj. Ten zeszyt nie dostarczył mi co prawda kompletnej odpowiedzi, ale z pewnością rzucił pewne światło na zagadnienie.

Cycowane poniżej wypracowanie pochodzi z drugiej połowy II klasy (młodszych czytelników uświadamiam, że za mojej epoki lodowcowej liceum trwało cztery lata i w związku z tym miałam wtedy tyle lat, ile dzisiejsze pierwszaki). Smacznego.

Temat: Dlaczego nie lubimy "Pana Tadeusza"? Dlaczego nie chcemy widzieć obrazów, słyszeć muzyki, cieszyć się anegdotą? A może... jest inaczej?
  "Pan Tadeusz" jest jedną z najbardziej znienawidzonych przez uczniów lektur. Ilekroć w czasie szkolnych konwersacji towarzyskich ktoś wypowie sam tytuł, widać od razu pochmurne oblicza. Pewnego pięknego dnia nauczycielka polskiego zadała proste i rzeczowe pytanie: dlaczego? Dlaczego nie lubimy "Pana Tadeusza"?
  To pytanie mocno mnie zastanowiło, bo o ile łatwo jest mówić "O Boże, jaka nuda!" oraz wzywać wszystkich świętych na ratunek, to jednak trudno uzasadnić tę niechęć. Najprościej byłoby stwierdzić, ze na "Panu Tadeuszu" ciąży klątwa, ale temu wyjaśnieniu przeczy postawa pokolenia naszych dziadków, którzy lubują się w recytowaniu dośc sporych fragmentów utworu, mniej lub bardziej znanych (mój dziadek jest tego najlepszym przykładem). Z ulgą odrzuciwszy zjawiska paranormalne, od których zresztą nie jestem specjalistką, zaczęłam szukać bardziej racjonalnej przyczyny negatywnego stosunku uczniów do tego wiekopomnego dzieła.
  Zaczęłam od, moim zdaniem, najważniejszej rzeczy: poznania "Pana Tadeusza". Przeczytałam go raz w życiu, mając trzynaście lat, niewiele rozumiejąc z tego, co przeczytałam. Pamiętam z tego tylko rozśmieszającą do łez opowieść o pojedynku Dowejki z Domejką. Pałna spokoju, bez stresu, że muszę poznać treść utworu do poniedziałki, a tu jeszcze tyle i tyle stron do końca, zasiadłam do lektury. Wrażenia - trudne do opisania. Aż trudno uwierzyć, że taki pomysł mógł się zrodzić w umyśle ludzkim! Bo czyje serce nie ścisnęłoby się na opowieść o miłości Jacka Soplicy i Ewy Stolniczanki? Kto nie zaśmiałby się choc trochę, czytając "Anegdotę petersburską"? Osobiście nie znam takiej osoby. Powiedzieć mogę jedno: jest to po prostu arcydzieło przez duże "a".
  Ale pytanie dręczyło mnie w dalszym ciągu: dlaczego nie lubimy "Pana Tadeusza"? Odpowiedż pojawiła się sama. Nie musiałam daleko szukać: wystarczyło pewnego wieczoru, odpoczywając po ciężkim dniu pracy, porozmawiać chwilę z mamą o literaturze.
  Powód jest banalny, aczkolwiek nieco dla mnie szokujący: uprzedzenie. Wszystkim wiadomo, że młodzi ludzie lubią się buntować przeciwko porządkom ustalonym przez dorosłych. Dotyczy to również lektur. Ja sama, wstyd przyznać, miałam taki stosunek do lektur szkolnych. Dziś jednak zdaję sobie sprawę, że gdyby nie to, że polonistka każe mi przeczytać książkę, nie poznałabym wielu wspaniałych dzieł, np. "Syzyfowe prace" S. Żeromskiego. Ale niestety, o ile wszyscy mogą przezwyciężyć wewnętrzne opory i przeczytać "Kamienie na szaniec", to jednak woben "Pana Tadeusza" pierzchają gdzieś wszelkie dobre chęci. Zatem buntujemy się. Każde nowe pokolenie, słysząc tytuł "Pan Tadeusz", otrząsa się i mówi: "Boże, uchowaj!". Czy to się kiedykolwiek zmieni? Nie znam odpowiedzi na to pytanie.
  Za to dotarł do mnie bolesny fakt: moje pokolenie, chcąc burzyć wszelkie stereotypy, tylko kultywuje stare (raczej niedobre) tradycje. Czy bunt w takim razie ma sens? Podobno niezgoda na pewne normy w panującym otoczeniu daje moc tworzenia. Ale - takie jest moje zdanie - tylko wtedy, gdy bunt ma logiczne uzasadnienie i swoją rację bytu, no i kiedy jest prawdziwym buntem, nie zaś przekazywaną z pokolenia na pokolenieniepisaną tradycją, taką jak niechęć do "Pana Tadeusza". 


Di End


Wszystkich tych, którzy stracili wiarę we mnie, pragnę uspokoić: nie przeczytałam wtedy "Pana Tadeusza", w zasadzie nigdy nie przeczytałam tego koszmaru w całości. Wiedzę opieram głównie na tym, co zasłyszałam na lekcji (zresztą, taki komentarz widnieje w kajeciku, skreślony ręką pani polonistki: Praca zapowiadała się ciekawiej: trochę za ogólnie, bez argumentów wynikających z samego utworu! db+), a wspomniane podejście do lektury w wieku lat 13 zakończyło się fiaskiem (chociaż ciotki i wujkowie byli zachwyceni i zyskałam status mądrego dzieciaka). Niestety, nie mogę też z czystym sumieniem powiedzieć, że byłam sarkastyczna. W powyższym tekście najzwyczajniej w świecie ściemniam, żeby dostać dobrą ocenę. Tak sobie myślę, że coś poszło nie tak, że nie robię dziś kariery w reklamie lub PR - sami przyznajcie, mam do tego wrodzony talent.

Cytując Hłaskę: "Czy ona nie może być po prostu kurwą? Musi jeszcze do tego pisać?:D

Żeby nie było - film widziałam i nawet mi się podobał. Polonez Kilara wymiata. No i Linda jako X. Robak, mrrrrau

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz