Miało być elegancko, wyszło jak zwykle. Albo i gorzej. A raczej lepiej. A może po prostu po mojemu.
Wybrałam się wczoraj z Murielką na clubbing. W piąteczek w pracy gruchnęły szokujące wieści (kupiła nas 10 razy większa korporacja, ale jedziemy dalej), więc potrzebowałyśmy odstresowania się, co zaczęłyśmy w piątek po pracy (zawsze w tym samym pubie, 50 m od biura) i kontynuowałyśmy w sobotnią noc w centrum seksu i biznesu.
Odwaliłam się co nieco: wcisnęłam odchudzone dupsko w obcisłe jeansy, ubrałam moje nowe gwiaździste kolczyki, zrobiłam makijaż a la emo gówniara i jazda na George St.
Na swoje nieszczęście (a właściwie to wręcz szczęście) wylądowałyśmy w Whelan's. Tym, którzy nigdy nie byli, wyjaśniam: Whelan's to taka mordownia z raczej ostrą muzyką, gdzie wypada tańczyć (bo znam np. jeszcze jedną taką mordownię, gdzie się z kolei nie tańczy). Piwo tłucze się średnio co 5 minut i często nikt tego nie sprząta, tłok taki, że nie idzie szpilki wcisnąć i jest tak koszmarnie głośno, że prawie głuchnę jeszcze na kilka godzin po wyjściu.
A tak na poważnie, to Whelan's jest jedną z najbardziej znanych w Dublinie miejscówek dla miłośników koncertów rockowych, więc i muzyka do tańca jest odpowiednia. Przychodzą studenci w kraciastych koszulach, laski na szpilkach i w eleganckich sukienkach, faceci pod krawatem i wszyscy świetnie się bawią, za to nie ma zdesperowanych samców przeszkadzających w tańczeniu (prawie), ceny drinków są przyzwoite i jest dużo miejsca do tańca.
Coś z wczorajszej playlisty:
Nie zabrakło też Nirvany, U2, Frames, Thin Lizzy, Beastie Boys, Talkin Heads i jeszcze od groma nowoczesnego rocka, którego nie jestem w stanie identyfikować, ale tańczy się świetnie.
Bawiłam się tak wspaniale, że aż mi wstyd, żem taka stara, a taka głupia. Wyskakałam się jak za szczenięcych czasów. Przy okazji okazało się, że mimo diety Dukana wysiłek fizyczny jakoś mnie nie sponiewierał, a jak muzyka dobra, to nawet tłok mnie nie wkurza. Pocieszona tą lekcją, a także jakże słusznym wnioskiem, żem może stara, ale jara, wybieram się niebawem znowu. Trochę treningu przed koncertem Acidów w grudniu nie zaszkodzi, a i ubytek kalorii jest niezły.
Acha, żeby nie było, że taka jestem niedorosła i nieświatowa: tuż przed wyjściem strzeliłam sobie słit focię (wszystko jak należy, nawet kuchnia w tle).
Gwiazdkowe kolczyki wyglądały naprawdę cool, tylko odpadła jedna gwiazdka (już naprawione) i przy zbyt energicznych ruchach czupryną (a raczej jej wspomnieniem - siła przyzwyczajenia, prawda) smagało mnie toto po policzkach. Obyło się bez ofiar :)
Przy okazji pomyślałam sobie, że fajnie czasem pokiwać się do techno w dyskotece dla gejów albo podreptać do numerów Lady Gagi, ale nie ma się co oszukiwać - natura ciągnie wilka do lasu.
Miłego po weekendzie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz