wtorek, 26 maja 2020

Zapiski z kwarantanny, cz. 6

Zapraszam na kolejny odcinek Transmisji z Końca Świata!

Znowu dłuższa przerwa, ale tym razem nie z powodu przepracowania, a raczej dlatego, że psychiczne oklapnięcie nadal nieco mnie trzyma i zwyczajnie trochę mi się nie chciało.

Generalnie nadal ta sama bida: zakupy online z Tesco, okazjonalne wycieczki do lokalnego monopolowego i Lidla, no i przede wszystkim praca. Bez większych wzruszeń, za to ze sporą dawką demotywacji i zniechęcenia ogólnego.

Na szczęście zdarzyły się też pozytywne rzeczy, i zbieram je jak do słoiczka, żeby pocieszyć się czymś słodkim w gorzkich chwilach.

W połowie maja nastąpiły urodziny Siostry A i odbyłyśmy party przez video messengera. Nawet na tę okazję nałożyłam mejkap, były też wytworne nakrycia głowy. Było super i nie mogłyśmy się nagadać. Zważcie, że mówię to ja, która nie znosi gadać przez telefon!


Domowe uprawy nareszcie zaczęły wydawać owoce i tak oto mogliśmy zasmakować pierwsze pomidorki z własnej hodowli. Były bardzo smaczne i aromatyczne. Nie wiem jak wy, ale ja uwielbiam zapach pomidorów i czasem nawet wącham liście wstając o poranku.


Parę dni temu zakwitły również kwiaty, których cebulki nabyłam trochę przypadkiem i posadziłam w marcu (a więc długo po przepisowym czasie na sadzenie): szafirki i żonkile. Jestem zaskoczona, bo nie spodziewałam się jakiegokolwiek rezultatu. Morał tej historii jest taki, że jeśli mieszka się w łagodnym klimacie (tak, Irlandia jest zimna, ale dość stała i zimy prawie nigdy nie są ekstremalne), to czas sadzenia nie jest aż tak istotny.




Rumianek nie ustawał w eksperymentach z pieczeniem chleba i tak oto powstał pierwszy chleb z suszonymi pomidorami. A zaraz potem z czarnymi oliwkami. Odtąd nic już nie było takie samo, a popyt na humus wzrósł o 200%.



Chleb z guacamole? Dlaczego nie! Swoją drogą:  zaręczam, że jeśli raz zrobicie własne guacamole, to gotowe z takeawaya lub supermarketu już nigdy was nie zadowoli. Serio.

Przyszły przypinki z horrorkotkami. Rumianek wsparł projekt na kickstarterze i kazał mi wybrać dwa wzory. Myślałam, że wybiera dla siebie, ale okazało się, że to prezent dla mnie! Są piękne i nie mogę się doczekać aż znowu wyjdę na miasto, żeby doczepić którąś do mojego plecaka.


Nareszcie zdecydowałam się na jakiś dekor w sypialni. A konkretnie to posłuchałam porady Aleksandry Gater i póki nie mogę zrobić drastycznych zmian w wystroju (bo jednak chata rozpaczliwie potrzebuje remontu), przynajmniej zmienię klosz lampy i uchwyty w szafkach/szafie. Postanowiłam pójść w styl rustykalno-industrialny, czyli wjechały elementy metalowe w kolorze czarnym. Zamówiłam jeszcze czarny barwnik do tkanin, żeby przerobić jedną narzutę i czarne poszewki na poduszki. Jeszcze czeka mnie wybór nowego karnisza (również czarnego), ale póki co nie znalazłam nic dobrego na Amazonie. Może po prostu pomaluję ten, który już mam? Tak czy siak, cieszę się, że chociaż trochę popchnęłam projekt do przodu!



Założyłam sobie konto na skillshare i w wolnych chwilach robię kursy z designu. Kursy nie są doskonałe (przede wszystkim brakuje interakcji z nauczycielem i sprawdzania prac) i myślę, że w przyszłości wolałabym zapisać się do jakiejś szkoły, ale póki co mogę przyswoić trochę podstaw. Zwłaszcza, że pierwsze dwa miesiące są za darmo. Kursy są krótkie i dość łatwe do ogarnięcia. Oczywiście robię notatki.

Lekcje na temat teorii koloru. Znajduję niesłychanie zabawnym jak wiele z tego, o czym mówi profesjonalistka robiłam instynktownie.
NARESZCIE SKOŃCZYŁAM OGARNIAĆ TE CHOLERNE MATERIAŁY DO RĘKODZIEŁA. W zasadzie materiały do szycia i artykuły papiernicze poszły dość łatwo, ale paciorki to był absolutny koszmar i zajęło mi to wiele, wiele godzin. Teraz mam trochę lepszy system przechowywania wszystkiego, sporo też wyrzuciłam. Nawet zainstalowałam szuflady Ivar, które czekały na swoją kolej od wielu, wielu miesięcy, więc nie muszę już robić kompletnego rozpierdzielu, żeby znaleźć dziurkacz czy zszywacz. Osobiście jestem zadowolona z rezultatu, ale Maggie May nie podziela mego entuzjazmu, bo półki zapełniły się ponownie i nie może już się po nich szwendać.


Pogoda znowu zrobiła się przyjemna, i tak oto spędzamy długi weekend rozkoszując się latem. Nawet w sobotę nabyliśmy jakieś lody (wegańskie oczywiście), a poranki spędzam czytając i opalając się na wschodnim balkonie. Radość!

W ten weekend było na tapecie "How to be good" Nicka Hornby'ego. Nuda, panie.

W ramach szukania radości w prostych rozrywkach wysprzątałam kuchenny stół i wróciliśmy z Rumiankiem do planszówek. Nadal wygrywam w Tokyo Highway i nadal dostaję w dupę w Furry Foodies.


Napiszę o jednym coś-jakby-negatywie: próbowałam wrócić do pisania pamiętnika, ale zrobić to w usystematyzowanej formie tzw. mindset journal (czyli: jak się czuję, za co jestem wdzięczna, jakie mam cele na dziś i co zdarzyło się dziś dobrego) i... poległam z kretesem. Po prostu czułam się, jakbym wypełniała jeszcze jeden obowiązek i frustrowałam tym, że nie jestem w stanie wypełniać planu dnia, więc zamiast tego ustawiłam sobie jeden cel na każdy jeden dzień: wreszcie się od siebie odpierdolić. Tak więc jednego dnia zasuwam jak króliczek Duracella i sprzątam kuchnię na wysoki połysk, bo akurat mam taki kaprys, a nazajutrz cały wieczór gram w House Flipper lub oglądam Mad Men. Gdyby nie lock-down, pewnie nie byłoby to możliwe, więc nadal doceniam zaistniałą sytuację. Czego i wam życzę.

I oddaliła się rączo do GTA V. Bo apetyt na tego typu rozrywkę wzrósł po serii Far Cry i Saints Row 2, ale to pierwsze skończyłam, a to drugie tak naszpikowane bugami, że nie dało się grać. Ahoj, przygodo!


2 komentarze :

  1. Podziel się: jakie macie ulubione planszówki? :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Carcassonne, Catan (mam wersje ze Star Trekiem w wersji papierowej i 'normalnego' na PC), Ticket to Ride i wspomniane powyzej. Ja tez bardzo lubie Fluxx (mam równiez wersje star trekowa, a nawet dwie, bo jedna z original series, a jedna z next generation), ale T. zupelnie nie podziela mojego entuzjazmu :)

      Usuń