Oczywiście po to, żeby nie zapomnieć, co się zdarzyło w moim życiu!
Kiedy myślałam dzisiaj o minionym roku i tym, co się wydarzyło w ciągu ostatnich 12 miesięcy, myślałam o tymże 2009 roku raczej beznamiętnie. Dopiero szybki przegląd nagłówków notek spłodzonych przeze mnie w ciągu ostatnich 365 dni uświadomił mi, że był to dość pasjonujący i obfitujący w pozytywy okres.
Przypomnijmy, jakie postanowienia powzięłam na ten rok w ostatniej notce noworocznej:
Jak zwyczaj każe, poczyniłam postanowienia noworoczne, a konkretnie jedno: schudnąć! Ostatnia bitwa na Froncie Walki z Tłutym Dupskiem zakończyła się rozgromieniem Batalionu Silnej Woli, mam nadzieję, że w przyszłym roku będę silniejsza wobec rodziny wciskającej mi ziemniaki i odporniejsza na stres.
I to jest właściwie mój priorytet na ten rok. Mam jeszcze cichą nadzieję, że uda mi się pojechać do Torunia i Pragi (tej w Czechach, nie tej w Warszawie), przeprowadzić się bliżej pracy i zapisać na kurs francuskiego lub japońskiego - ale nie ma przymusu, zobaczymy, czy będę miała jeszcze ochotę, kiedy będę miała na to w końcu czas.
Przyznam się od razu uczciwie, bo kłamać na własnym blogu to jak okłamywać siebie samą: schudnąć mi się nie udało. Zapisałam się na siłownię, byłam u dietetyka i... nic. Małe wahanie w dół i powrót w górę. Rozmyślam nad czymś, co przyniesie lepszy efekt, jakąś dobrą dietą, programem ćwiczeń itp. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że głównym problemem jest nie system, a moja własna silna wola, ale właśnie dlatego potrzebuję bardziej efektywnych sposobów, żeby silną wolę wspomagać.
Byłam w Toruniu i serduszko mi podskakuje na każde wspomnienie tej wizyty. Było wspaniale i mam nadzieję, że pojadę znowu w 2010, może tym razem na Święto Muzyki, które jest obchodzone w Polsce praktycznie tylko tam.
Up there. by Margotka on deviantART
Do Pragi się w końcu nie wybrałam i ciągle jestem nieco zła, że z różnych powodów ta wyprawa nie wyszła. Pocieszam się, że Praga ciągle stoi i najprawdopodobniej w 2010 będzie jeszcze stała.
Przeprowadziłam się bliżej pracy, a jakże. Przyznaję, że 15 minut spacerku zamiast 40, zwłaszcza, kiedy leje deszcz, to miła odmiana, ale cena, którą przyszło nam zapłacić za ten luksus jest zbyt wysoka. Mieszkanie jest zimne i niewygodne, a i tak najlepsze z tego, czego szukaliśmy w centrum, gdzie wszystko jest ciasne i koszmarnie drogie. Myślę, że nawrócę się na dalsze dzielnice i transport publiczny.
Co do kursów językowych: zapisałam się na francuski, a z japońskim dałam sobie siana, bo nie ma w tym mieście dobrych kursów, a poza tym francuski mi się bardziej przyda. Jestem niesamowicie zadowolona z tego przedsięwzięcia. Tempo kursu jest w sam raz dla zajętej i zapracowanej osoby, a lekcje plus odrabianie zadań domowych pozwoliły mi osiągnąć niezły poziom. Mógłby być lepszy, gdybym więcej pracowała w domu, ale cóż, brak czasu i sił. Ostatnio zaczęłam czytać "Mikołajka" po francusku i idzie mi całkiem nieźle. Uczę się też przysłów francuskich z wikicytatów, a kolega XL i koleżanka Muriel sprzedają mi różne mniej słownikowe zwroty potoczne ;)
Tyle z postanowień noworocznych. Wygląda na to, że wypełniłam kilka z nich, co napawa mnie niepohamowanym optymizmem i zachęca do powzięcia kolejnych postanowień. Ale nie uprzedzajmy faktów.
Przegląd pozostałych wydarzeń wygląda równie radośnie.
- Pojechałam do Paryża na Święto Muzyki - chciałam to zrobić od 15. roku życia. Wyprawa ta była nie tylko wspaniałą wycieczką i okazją do zrobienia kolejny paruset wymyślnych fotek, ale również uświadomiła mi, jak ważne jest, żeby mieć marzenia i dalekosiężne plany. Nie tylko napędzają one nasze szare i niekoniecznie ekscytujące jak Discovery Channel życie, ale również dają niesamowitą satysfakcję, kiedy w końcu zostaną spełnione. Mój kolejny dalekosiężny plan to podróż wokół Francji: Rennes, Brest, St. Nazare, Nantes, Bordeaux, Biarritz, Marsylia, Cannes, Lyon, Carcasonne... No i oczywiście Montpellier, żeby załapać się do filmiku Rémi'ego Gaillard :) Plan nie taki znowu dalekosiężny i trudny jak wyprawa do Paryża dla 15-latki w Polsce '96, ale najpierw chciałabym opanować lepiej francuski, bo zdaję sobie sprawę, że poza Paryżem komunikacja z autochtonami w jakimkolwiek innym języku może być trudna.
- Zaliczyłam zabawne spotkanie z jeleniem, które zainspirowało mnie do pociesznej notki. Wyprawa do hrabstwa Kerry w ogóle była fajna i zmotywowała mnie do zrobienia wreszcie tego cholernego prawa jazdy (pominę milczeniem moje dotychczasowe próby jego zdobycia; nie to, że się wstydzę, ale zostawię to sobie na inną notkę). Kiedy w końcu zrobię to prawko, wypożyczę sobie cztery kółka i zaliczę Carantuohill, Ring of Kerry itp. To jest mój dalekosiężny plan nr 2.
- Założyłam dwa nowe blogi - oczywiście nie prowadzę ich zbyt systematycznie, ale nieustannie myślę o nowych notkach i prowadzę intensywne badania w różnych kierunkach (właściwie 'badania' to zbyt wielkie słowo, bardziej przypomina to skakanie wiewiórki po losowo wybranych punktach parku w poszukiwaniu czegoś do schrupania). Cieszę się nieustannie, że jest internet, który daje mi dostęp do informacji i pozwala na dzielenie się swoją tfu!rczością. Może to śmieszne, ale wierzę, że tym i pozostałymi dwoma blogami robię coś fajnego dla siebie i innych ludzi. Jak mówi Woody Allen, "busy fingers are happy fingers".
- Wprowadziła się do mnie pewna futrzasta, złotooka dama i przyniosła nam ogrom radości. Trudno mi ubrać w słowa swoje uczucia związane z tą czworonożną wiedźmą, więc pozostawię, drogi Jasiu, takie niedopowiedzenie. Kociarze mnie doskonale zrozumieją i bez słów, a ci, którzy kota nie mają lub nie mieli, nie zrozumieją mnie nawet po przeczytaniu grubej księgi peanów na cześć rodzaju kociego. Powiem tylko, że kicia otrzymała imię Gryzelda, bo lubi sobie ćwiczyć zęby na mojej ręce lub nodze. Ale nie jest brutalna, to tylko taka drobna próba upomnienia mnie, że nie ma akurat ochoty na pieszczoty, albo że powinnam się z nią jeszcze pobawić.
Po tak udanym w ogólnym rozrachunku roku, ciężko jest mi się powstrzymać od postanowieniowej euforii, ale trzymam bydlę na wodzy. Tak więc, postanawiam sobie, że w roku 2010 (oprócz tego, że oczywiście schudnę i będę miała ciało modelki):
- zdam certyfikat z francuskiego (nie jestem jeszcze gotowa na lutową sesję, ale czerwiec powinien wypalić)
- wybiorę się w końcu do przynajmniej jednego z następujących miast: Berlin, Praga, Londyn
- zacznę więcej gotować w domu, zwłaszcza potrawy na lunch (gotowizna jest kaloryczna, droga i niezbyt smaczna)
- zapiszę się do jakiegoś lepszego klubu fitness (mój jest strasznie ubogi i nudziarski)
- przeczytam w końcu te wszystkie książki, których przez ubiegły rok tyle nakupowałam (po polsku, angielsku i francusku)
Gdyby się jeszcze udało wrócić do regularnego grania na gitarze, to byłoby już w ogóle super duper, ale obiecywałam to sobie już tyle razy, że chyba przestanę się w końcu oszukiwać, że przywoływanie tego wielkiego ambicjonalnego wyrzutu sumienia w Sylwestra cokolwiek zmieni.
Cóż więc, drodzy czytelnicy Fucktu... Pora na życzenia, bo Nowy Rok w kraju (gdzie zapewne mieszka lwia część Gosiomaniaków) już puka do drzwi. Przed chwilą Wojciech Mann w Trójce życzył słuchaczom dobrych głośników, więc ja w tym samym duchu życzę wam dobrych łącz internetowych i sprawnych komputerów.
A tak mniej egoistycznie:
- dużo zdrowia psychicznego i fizycznego na wszystkie wasze plany krótko- i dalekosiężne,
- polerowania umiejętności językowych, motoryzacyjnych czy jakichkolwiek innych, które uważacie za stosowne posiadać,
- podróży, które kształcą, niezależnie od miejsca przeznaczenia (czy to będzie taka Warszawa, czy wielki świat)
- futrzastego pupila w domu, jeżeli jeszcze nie macie; czworonoga trzeba mieć, i koniec :)
Szczęśliwego 2010!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz