Nie sięga w przeszłość tak głęboko, jak odkrycie grobu Chejchopsa, ale prawie.
W dniach 11-18 listopada nawiedziłam Szczecin. Tym razem postanowiłam wrzucić na luz i nie udzielać się towarzysko tak bardzo jak zawsze, zamiast tego, trochę się relaksowałam w domu. Naszło mnie na myszkowanie w moich starych rzeczach i wygrzebywanie różnych skarbów z przeszłości. Zapraszam do muzeum!
Do szkoły marsz
Ten oto vintage tornister został zrobiony na zamówienie u kaletnika w 1996 roku, kiedy zaczynałam naukę w liceum.
Do kompletu miałam też skórzany piórnik, który przez wszystkie lata szkoły służył mi jako arena rysownika, skutecznie manifestując moje poglądy na różne ideologie i botanikę.
Kolonialna lampa
Wypatrzyłam toto na targowisku staroci, i zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Kupiłyśmy z mamą za całe 25 PLN.
Plakat z wystawy kimon
Niegdyś ozdabiał mój "japoński" pokój w Toruniu. Dzisiaj średnio pasuje do pokoju w Szczecinie, ale jest taki ładny, że szkoda mi go gnieść w rulonie.
Będzie pobór na dziewczynki, raz, dwa, trzy
Moro kupiłam na Turzynie (dziś jest to eleganckie centrum handlowe, kiedyś było to targowisko pełne ziemniaków, nielegalnych płyt, staroci i militariów). Służyło mi owo wdzianko przez długie lata jako strój wyjściowy, lans, zastępstwo munduru harcerskiego, no i oczywiście strój terenowy.
Z czapką jest ciekawsza historia: dostałam ją od przewodnika spływu kajakowego Niemnem, na Białorusi (nawiasem mówiąc, przewodnik był ojcem tego pana). Dostałam również dyplom z portretem Lenina i napisem "poczetnaja gramota" oraz flagę z Leninem i napisem "wsiegda gotow" (niestety, flaga zaginęła gdzieś w czeluściach mojego pokoju, mam nadzieję, że kiedyś się znajdzie). Pamiętam, że wracałam z Białorusi koleją, startując w Grodnie. Oczywiście musiałam przejść kontrolę celną, a więc otworzyć plecak, wyciągnąć gitarę itp. No i na wierzchu plecaka miałam czapkę, a w pokrowcu na gitarę dyplomy. Celnik spojrzał na to wszystko z kamienną twarzą, ale reszta grupy, która poszła przodem relacjonowała mi potem, że kiedy się odwróciłam, koleś zaczął się śmiać do rozpuku :)
Nawiasem mówiąc, czy to nie dziwne, że po rozpadzie ZSRR kraje związkowe postanowiły zamanifestować zmiany większymi czapkami? Denko tej wydawało mi się wielkie, ale jak zobaczyłam, jakie naleśniki noszą białoruscy celnicy czy rosyjscy milicjanci, to poczułam się mała.
T-shirt z Kopenhagi
Kupiony jakieś 12 lat temu, za 50 DKK (wtedy to była dla mnie kupa kasy). Za cholerę nie pamiętam, co oznacza ten napis. Poza tym największym słowem, którego znaczenie raczej nie pozostawia wątpliwości.
Moje pierwsze glany
Na upartego można jeszcze w nich chodzić, ale trzymam je w domu wyłącznie do celów muzealnych.
Flety
Chyba każdy miał naukę gry na flecie na muzyce w podstawówce, miałam i ja. Flety proste były niedrogie i łatwo dostępne w każdym sklepie papierniczym.
Nawiasem mówiąc, ten wachlarz nadaje powiedzeniu "Hej, Saleta, ciągnij fleta" zupełnie nowy wymiar :D
Kolekcje
Nie zbierałam nigdy znaczków ani monet, ale mania zbieractwa dosięgła i mnie.
Na pierwszym planie prezentuje się jedna z moich najnowszych kolekcji: świnki.
Kolekcję tę zapoczątkowałam na studiach i ciągle uzupełniam, głównie o gadżety kuchenne. Najciekawszym okazem kolekcji jest (przechowywany w Szczecinie, bo boję się go potłuc w samolocie do Dublina) kieliszek do koniaku z, że się tak wyrażę, miarką obyczajową
Kolekcja z tyłu jest nieco starsza i właściwie powstała nie tylko dzięki mnie, ale też mojej mamie: słowniki i rozmówki. Wyszperane, głównie z niedoboru funduszy, po tanich księgarniach o antykwariatach, zbierane z nadzieją, że kiedyś się tych wszystkich języków nauczę. Aktualnie mam słowniki lub rozmówki następujących języków: angielski, niemiecki, łacina, francuski, włoski, hiszpański, szwedzki, czeski, słowacki, portugalski, serbsko-chorwacki (czy ten język jeszcze w ogóle istnieje po rozpadzie Jugosławii?), fiński, suahili, wietnamski, chiński (dialekt pekiński), japoński, rosyjski. I to chyba wszystko.
Mój ulubiony okaz to słownik polsko-chiński, kupiony za 7 PLN w księgarni przy ul. Łaziennej w Toruniu (podobno jest druga część tego wydawnictwa, słownik chińsko-polski, ale nigdy nie widziałam go na oczy). Jako ciekawostkę dodam, że jest to słownik przygotowany z myślą o chińskich studentach w Polsce (albo na odwrót), więc zawiera dużo użytecznych dla studentów zwrotów: kolokwium, dziekanat, egzamin, indeks itp.
Inne znaleziska bibliofilskie
Nauki buddy w wersji angielsko-japońskiej - jeden z wielu darmowych egzemplarzy rozdawanych obcokrajowcom w Japonii, dystrybuowanych w hotelach razem z bibliami. Czytałam fragmenty po angielsku, po japońsku nie dałam rady. Jak to się znalazło w moim domu - nie mam pojęcia. Nigdy nie byłam w Japonii, moja mama też nie.
Jednotomowy Stevens - biblia studentów II roku informatyki. Egzamin z tego cholerstwa zdawałam chyba 8 razy. Przez jakiś czas rozważałam sprzedanie tej książki i kupienie siekiery ;)
Opowiadania zebrane Cortazara - Miałam jakieś 18 lat, gdy świat "sfrancuziałego Argentyńczyka" skutecznie zatrząsł moim. Skutki tego odczuwam do dzisiaj.
Z pewnością istnieje gdzieś śmietnisko, na którym gromadzą się wszelakie wyjaśnienia. W tej całej słusznej panoramie niepokoi jedno: co będzie, gdy komuś uda się wyjaśnić również śmietnisko.
Moja wieża
Samograja owego wygrałam jako nagrodę za I miejsce na Festiwalu Piosenki Angielskiej w Chojnie. Dzięki niemu odkryłam moc DBB i stereo. Do dziś dobrze się sprawuje, chociaż przy ostatniej wizycie zauważyłam, że jeden głośnik czasem odmawia współpracy...
Obok wieży stoi jeszcze inna wieża:
Walizeczka na kasety
Kupiona za szmal uskładany z kieszonkowego w późnej podstawówce. Mieści 24 kasety. Jak widać, zawsze miałam hopla na punkcie koloru czerwonego :)
Znaleziska fonograficzne
Nie mam może takiej szpanerskiej kolekcji jak Mann czy główny bohater filmu "High fidelity" ("Przeboje i podboje"), ale parę perełek by się znalazło:
Myślicie, że "Take five" Desmonda&Brubecka jest takie cool, bo w metrum 5/4? a co powiecie na 7/4? Siódmawka i inne interesujące utwory czarują przez bite 70 minut. Tych, co lubią jazz, oczywiście.
Golden Life - "Natura"
Ostatnie chwile przed przemianą Golden Life z zespołu grającego fajnego, melodyjnego rocka w tandetą podróbę U2. Bardzo fajne piosenki.
Ewa Bem - "Bright Ella's memorial"
Najbardziej znane szlagiery Elli w wykonaniu Ewwy, oprawione świetnymi aranżami Jana "Ptaszyna" Wróblewskiego. Jedna z tych kaset, które niemal zamęczyłam na śmierć. Istotny punkt w mojej jazzowej edukacji.
De Mono - Moja wielka późnopodstawówkowa fascynacja. "Stop" był najczęstszym balastem w moim wielkim, niemieckim walkmanie. W 6. klasie byłam nawet na koncercie promującym album "Abrasax". Nadal uważam, że "Stop" to fajny album. Szkoda, że chłopaki dzisiaj wolą się kłócić niż grać.
Machinowe kompakty
Reklamowane jako "brzmienie XXI wieku", niektóre z nich przebrzmiały, zanim XXI wiek się rozpoczął. Mnie to jednak nie przeszkadza. Żadne słowa tego nie opiszą, jak bardzo wzbogaciły mnie niektóre z tych płyt, zwłaszcza "Spaghetti na uszach" z klasyką włoskiej piosenki i "Miłość francuska" ze szlagierami znad Sekwany (i Loary). Obie te płyty zabrałam ze sobą w formacie mp3 na dysku do Irolandu, ale zupełnie zapomniałam o fajnej, klubowej płytce "Nokia XpressJa Freestyle" (była na niej gierka, a po włożeniu do odtwarzacza CD grała muzyka z gierki, która to muzyka była klasą samą w sobie; acha, a grę przeszłam kilka razy, taka tam zręcznościówka).
Na przypomnienie - utwór z tej płyty: "Helicopter"
http://joemonster.org/p/285345/album/strona/10/XpressJa_Freestyle_helicopter
To było strasznie dziwne, niby szperałam w swoich rzeczach, ale chwilami czułam się, jakbym myszkowała w cudzym pokoju. Tak wiele z tych rzeczy i związanych z nim wspomnień wydaje się teraz odległe o lata świetlne. W ramach pomostu między starym a nowym przywróciłam mój idiot T-shirt do garderoby, a płytkę Nokii na empetrójnika. Słownik francuski zostawiłam, bo teraz mam lepsze. Chińskiego już się chyba nie nauczę :(
Patrzcie w przyszłość, drodzy czytelnicy Fucktu!
W dniach 11-18 listopada nawiedziłam Szczecin. Tym razem postanowiłam wrzucić na luz i nie udzielać się towarzysko tak bardzo jak zawsze, zamiast tego, trochę się relaksowałam w domu. Naszło mnie na myszkowanie w moich starych rzeczach i wygrzebywanie różnych skarbów z przeszłości. Zapraszam do muzeum!
Do szkoły marsz
Ten oto vintage tornister został zrobiony na zamówienie u kaletnika w 1996 roku, kiedy zaczynałam naukę w liceum.
Do kompletu miałam też skórzany piórnik, który przez wszystkie lata szkoły służył mi jako arena rysownika, skutecznie manifestując moje poglądy na różne ideologie i botanikę.
Kolonialna lampa
Wypatrzyłam toto na targowisku staroci, i zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Kupiłyśmy z mamą za całe 25 PLN.
Plakat z wystawy kimon
Niegdyś ozdabiał mój "japoński" pokój w Toruniu. Dzisiaj średnio pasuje do pokoju w Szczecinie, ale jest taki ładny, że szkoda mi go gnieść w rulonie.
Będzie pobór na dziewczynki, raz, dwa, trzy
Moro kupiłam na Turzynie (dziś jest to eleganckie centrum handlowe, kiedyś było to targowisko pełne ziemniaków, nielegalnych płyt, staroci i militariów). Służyło mi owo wdzianko przez długie lata jako strój wyjściowy, lans, zastępstwo munduru harcerskiego, no i oczywiście strój terenowy.
Z czapką jest ciekawsza historia: dostałam ją od przewodnika spływu kajakowego Niemnem, na Białorusi (nawiasem mówiąc, przewodnik był ojcem tego pana). Dostałam również dyplom z portretem Lenina i napisem "poczetnaja gramota" oraz flagę z Leninem i napisem "wsiegda gotow" (niestety, flaga zaginęła gdzieś w czeluściach mojego pokoju, mam nadzieję, że kiedyś się znajdzie). Pamiętam, że wracałam z Białorusi koleją, startując w Grodnie. Oczywiście musiałam przejść kontrolę celną, a więc otworzyć plecak, wyciągnąć gitarę itp. No i na wierzchu plecaka miałam czapkę, a w pokrowcu na gitarę dyplomy. Celnik spojrzał na to wszystko z kamienną twarzą, ale reszta grupy, która poszła przodem relacjonowała mi potem, że kiedy się odwróciłam, koleś zaczął się śmiać do rozpuku :)
Nawiasem mówiąc, czy to nie dziwne, że po rozpadzie ZSRR kraje związkowe postanowiły zamanifestować zmiany większymi czapkami? Denko tej wydawało mi się wielkie, ale jak zobaczyłam, jakie naleśniki noszą białoruscy celnicy czy rosyjscy milicjanci, to poczułam się mała.
T-shirt z Kopenhagi
Kupiony jakieś 12 lat temu, za 50 DKK (wtedy to była dla mnie kupa kasy). Za cholerę nie pamiętam, co oznacza ten napis. Poza tym największym słowem, którego znaczenie raczej nie pozostawia wątpliwości.
Moje pierwsze glany
Na upartego można jeszcze w nich chodzić, ale trzymam je w domu wyłącznie do celów muzealnych.
Flety
Chyba każdy miał naukę gry na flecie na muzyce w podstawówce, miałam i ja. Flety proste były niedrogie i łatwo dostępne w każdym sklepie papierniczym.
Nawiasem mówiąc, ten wachlarz nadaje powiedzeniu "Hej, Saleta, ciągnij fleta" zupełnie nowy wymiar :D
Kolekcje
Nie zbierałam nigdy znaczków ani monet, ale mania zbieractwa dosięgła i mnie.
Na pierwszym planie prezentuje się jedna z moich najnowszych kolekcji: świnki.
Kolekcję tę zapoczątkowałam na studiach i ciągle uzupełniam, głównie o gadżety kuchenne. Najciekawszym okazem kolekcji jest (przechowywany w Szczecinie, bo boję się go potłuc w samolocie do Dublina) kieliszek do koniaku z, że się tak wyrażę, miarką obyczajową
Kolekcja z tyłu jest nieco starsza i właściwie powstała nie tylko dzięki mnie, ale też mojej mamie: słowniki i rozmówki. Wyszperane, głównie z niedoboru funduszy, po tanich księgarniach o antykwariatach, zbierane z nadzieją, że kiedyś się tych wszystkich języków nauczę. Aktualnie mam słowniki lub rozmówki następujących języków: angielski, niemiecki, łacina, francuski, włoski, hiszpański, szwedzki, czeski, słowacki, portugalski, serbsko-chorwacki (czy ten język jeszcze w ogóle istnieje po rozpadzie Jugosławii?), fiński, suahili, wietnamski, chiński (dialekt pekiński), japoński, rosyjski. I to chyba wszystko.
Mój ulubiony okaz to słownik polsko-chiński, kupiony za 7 PLN w księgarni przy ul. Łaziennej w Toruniu (podobno jest druga część tego wydawnictwa, słownik chińsko-polski, ale nigdy nie widziałam go na oczy). Jako ciekawostkę dodam, że jest to słownik przygotowany z myślą o chińskich studentach w Polsce (albo na odwrót), więc zawiera dużo użytecznych dla studentów zwrotów: kolokwium, dziekanat, egzamin, indeks itp.
Inne znaleziska bibliofilskie
Nauki buddy w wersji angielsko-japońskiej - jeden z wielu darmowych egzemplarzy rozdawanych obcokrajowcom w Japonii, dystrybuowanych w hotelach razem z bibliami. Czytałam fragmenty po angielsku, po japońsku nie dałam rady. Jak to się znalazło w moim domu - nie mam pojęcia. Nigdy nie byłam w Japonii, moja mama też nie.
Jednotomowy Stevens - biblia studentów II roku informatyki. Egzamin z tego cholerstwa zdawałam chyba 8 razy. Przez jakiś czas rozważałam sprzedanie tej książki i kupienie siekiery ;)
Opowiadania zebrane Cortazara - Miałam jakieś 18 lat, gdy świat "sfrancuziałego Argentyńczyka" skutecznie zatrząsł moim. Skutki tego odczuwam do dzisiaj.
Z pewnością istnieje gdzieś śmietnisko, na którym gromadzą się wszelakie wyjaśnienia. W tej całej słusznej panoramie niepokoi jedno: co będzie, gdy komuś uda się wyjaśnić również śmietnisko.
Moja wieża
Samograja owego wygrałam jako nagrodę za I miejsce na Festiwalu Piosenki Angielskiej w Chojnie. Dzięki niemu odkryłam moc DBB i stereo. Do dziś dobrze się sprawuje, chociaż przy ostatniej wizycie zauważyłam, że jeden głośnik czasem odmawia współpracy...
Obok wieży stoi jeszcze inna wieża:
Walizeczka na kasety
Kupiona za szmal uskładany z kieszonkowego w późnej podstawówce. Mieści 24 kasety. Jak widać, zawsze miałam hopla na punkcie koloru czerwonego :)
Znaleziska fonograficzne
Nie mam może takiej szpanerskiej kolekcji jak Mann czy główny bohater filmu "High fidelity" ("Przeboje i podboje"), ale parę perełek by się znalazło:
Myślicie, że "Take five" Desmonda&Brubecka jest takie cool, bo w metrum 5/4? a co powiecie na 7/4? Siódmawka i inne interesujące utwory czarują przez bite 70 minut. Tych, co lubią jazz, oczywiście.
Golden Life - "Natura"
Ostatnie chwile przed przemianą Golden Life z zespołu grającego fajnego, melodyjnego rocka w tandetą podróbę U2. Bardzo fajne piosenki.
Ewa Bem - "Bright Ella's memorial"
Najbardziej znane szlagiery Elli w wykonaniu Ewwy, oprawione świetnymi aranżami Jana "Ptaszyna" Wróblewskiego. Jedna z tych kaset, które niemal zamęczyłam na śmierć. Istotny punkt w mojej jazzowej edukacji.
De Mono - Moja wielka późnopodstawówkowa fascynacja. "Stop" był najczęstszym balastem w moim wielkim, niemieckim walkmanie. W 6. klasie byłam nawet na koncercie promującym album "Abrasax". Nadal uważam, że "Stop" to fajny album. Szkoda, że chłopaki dzisiaj wolą się kłócić niż grać.
Machinowe kompakty
Reklamowane jako "brzmienie XXI wieku", niektóre z nich przebrzmiały, zanim XXI wiek się rozpoczął. Mnie to jednak nie przeszkadza. Żadne słowa tego nie opiszą, jak bardzo wzbogaciły mnie niektóre z tych płyt, zwłaszcza "Spaghetti na uszach" z klasyką włoskiej piosenki i "Miłość francuska" ze szlagierami znad Sekwany (i Loary). Obie te płyty zabrałam ze sobą w formacie mp3 na dysku do Irolandu, ale zupełnie zapomniałam o fajnej, klubowej płytce "Nokia XpressJa Freestyle" (była na niej gierka, a po włożeniu do odtwarzacza CD grała muzyka z gierki, która to muzyka była klasą samą w sobie; acha, a grę przeszłam kilka razy, taka tam zręcznościówka).
Na przypomnienie - utwór z tej płyty: "Helicopter"
http://joemonster.org/p/285345/album/strona/10/XpressJa_Freestyle_helicopter
To było strasznie dziwne, niby szperałam w swoich rzeczach, ale chwilami czułam się, jakbym myszkowała w cudzym pokoju. Tak wiele z tych rzeczy i związanych z nim wspomnień wydaje się teraz odległe o lata świetlne. W ramach pomostu między starym a nowym przywróciłam mój idiot T-shirt do garderoby, a płytkę Nokii na empetrójnika. Słownik francuski zostawiłam, bo teraz mam lepsze. Chińskiego już się chyba nie nauczę :(
Patrzcie w przyszłość, drodzy czytelnicy Fucktu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz