sobota, 12 stycznia 2019

Pierwszy raz

Trochę bolało, ale ile radochy!

Między tymi wszystkimi śrubkami, kartonami i klikami po stronie IKEA łatwo niektóre rocznice przegapić, ale tej pilnowałam dość gorliwie. Dokładnie rok temu zapakowałam 10.5 roku mojej irlandzkiej egzystencji i wyruszyłam w podróż w jedną stronę: z mieszkania, które wynajmowałam przez ponad 8 lat do mojego własnego kąta.

Przeprowadzka przebiegła bardzo stresująco dla wszystkich dwu- i czworonogów. Mimo, że kartony z częścią dobytku zalegały w salonie na długo przed Dniem Vana (między sale agreed a przeprowadzką upłynęło 5 miesięcy - jak wiadomo, czas w Dublinie płynie własnym trybem), nie zdążyłam wszystkiego spakować. Częściowo wina IKEA (nie rozwodząc się: straciłam przez chujów parę godzin.) Van nie był w stanie wjechać na rampę pod blokiem i musiał jechać przez parking pod prąd. Na domiar złego Rumianek i ja mieliśmy communication breakdown i kotki pojechały z nami vanem do nowego mieszkania, chociaż klarowałam dość długo, że kotki mają zostać jeszcze jedną noc w starym miejscu (razem z nami, oczywiście). Kotek marki Maggie May zgodził się ze mną, a w ramach protestu nie dał się wsadzić w plastikowy kontener tylko w szmaciany, po czym radośnie zesikał się w transporcie.

Dziewczęta potrzebowały duuuużo wsparcia emocjonalnego, zwłaszcza w pierwszym dniu. Maggie May jeszcze przez kilka miesięcy chowała się z ciemnym kącie na dźwięk dzwonka do drzwi.
 
No ale oto dojechaliśmy na nasze zadupie, w miarę szybko wyładowaliśmy mój majątek (czytaj: parę bida-mebelków z Argosa i górę kartonów) z vana, rozpakowaliśmy parę podstawowych sprzętów kuchennych (czytaj: ekspres do kawy) i skupiliśmy się zorganizowaniu kartonów tak, żeby można było chodzić bez potykania się. Łóżko co prawda przyjechało dzień wcześniej, ale nie miałam ani energii, ani miejsca żeby je złożyć, więc pierwsze parę dni spaliśmy jak buddyjscy mnisi. Przypomniały mi się czasy studenckie :)

Nie pamiętam, co mi się śniło pierwszej nocy. Tak to z reguły jest, kiedy jest się zjebanym jak koń po westernie.
A potem była już seria pierwszych razów.

Pierwsi goście (jeszcze przed pierwszymi meblami, taka ze mnie dusza towarzystwa!)

Siostra A przyjechała do Dub na weekend i wparowały do mnie na chatę z siostrą B. Była mimoza, hummus, pomidorki i inne frykasy. Nie było stołu.
Pierwsze gotowanie obiadu


Pierwsza podróż do pracy i odkrycie, że w zasadzie mieszkam w górach


Pierwsze burżujskie zakupy

Dziurę pośrodku prędzej czy później wypełniła zmywarka, ofkors.

Pierwsza kąpiel w mojej nowej wannie



Pierwsze dekoracje


Pierwsza praca z domu w porządnie zorganizowanym gabinecie

Nawet asystentkę mam
Pierwszy słoneczny poranek z kawusią na balkonie

Ta ławka to wymysł poprzednich właścicieli. Gdyż albowiem kiedy ma się balkon, to po to, żeby na nim siedzieć i patrzeć zeń na wnętrze mieszkania :D

Pierwsza Wielkanoc

prawie zero gotowania czy sprzątania, po prostu rodzinny chill
Pierwsze upały i odkrycie, że mam tak pyszną wodę z kranu, że nie potrzebuję już filtrów bobble


Pierwsza herbatka w plenerze



Pierwsze gorszenie sąsiadów

Jednocześnie zostaliśmy trendsetterami w kompleksie, bo krótko potem dwie inne rodziny na osiedlu kupiły zestawy do badmintona!

Pierwsze rozkminy czy przeprowadzenie się na balkon jest legalne (gdyż upał doskwierał jak nigdy)


Pierwsze Halloween




Pierwsze Święto Niepodległości

Pierwsze Święta



Bombka w kształcie rudzika. What was I thinking.


...i pierwszy Sylwester


Nie będę owijać w bawełnę: jest ciężko. Męczą mnie długie dojazdy do pracy, przerażają wietrzne poranki, wkurwia miejscowa dresiarnia śmiecąca gdzie popadnie, irytuje wieczne noszenie ze sobą wypchanego po brzegi plecaka.

Ale.

Ale potem jest taki wieczór, kiedy widzę GWIAZDY (na starym kwadracie łuna od pobliskiego stadionu i miasto skutecznie to uniemożliwiały). Kiedy wdycham czyste powietrze pozbawione smrodu spalarni śmieci. Kiedy wytężam słuch w środku nocu i słyszę ciszę (ewentualnie przerywaną zawodzeniem wiatru). Kiedy widzę kotki emocjonujące się wszechobecnymi szpakami chowającymi się pod dachem.

Kiedy wracam z pracy i po prostu wiem, że jestem w domu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz