sobota, 6 grudnia 2008

27

Przychodzi raz do roku taki dzień...


Nawet takie wredne małpy w czerwonym jak ja mają taki specjalny dzień w roku, kiedy ludzie są dla nich bardzo mili, obżarstwo uchodzi owym małpom na sucho, a i małpie serduszko nieco mięknie, skutkując lekką łezką wzruszenia w oku.
Dzisiejszego dnia Małgorzata P. (l 26) stała się Małgorzatą P. (l. 27). Tak, to już 27 lat, odkąd moja mama urodziła mnie w bólach przy dźwiękach marsza żałobnego Beethovena (o godz. 12:48) na porodówce Szpitala Kolejowego w Szczecinie. To była niedziela, tydzień przed stanem wojennym.
Dziś jest sobota, też dzień wolny, czyli ogólnie super. Z przejęcia, że wreszcie weekend i moje urodziny, obudziłam się już o 7:30, budząc również moją Przytulankę (niechcący, no...). Kiedy wróciłam spod prysznica, otulona w mój rozkoszny różowy szlafroczek frotte, zastałam moje bejbe z rękami schowanymi za siebie... Kiedy w końcu ujawnił, co w nich trzyma, mojej radości nie było końca.
Opakowanie prezentowało się tak wspaniale, że bałam się otworzyć.


Jednakże, udało mi się w końcu rozpracować prezent od strony szynki, więc mojej sympatycznej bibułkowej śwince nic się nie stało.
W środku, owinięty w większe warstwy świnkowo-różowej bibuły, znajdował się prezencik, który najpierw przyprawił mnie o wielki opad szczęki, a potem wielki wybuch radości:

Adapter do filtrów (nie taka prosta rzecz do kupienia, jako że mam aparat kompaktowy, a nie słoikobiorcę) i filtr polaryzacyjny! Hurra! Nareszcie jakaś broń na to oślepiające, białe irlandzkie niebo!
Jakby ktoś nie wierzył, to prezentuję efekty działania mojego nowego bajeru (u góry - bez filtra, na dole - z filtrem):

 Po śniadaniu ruszyliśmy na mały shopping (czyli, mówiąc po ludzku, na zakupy). Nie należę do tych pań, które skrupulatnie wertują ofertę wszystkich salonów odzieżowych w Dublinie, więc przebiegło wszystko stosunkowo szybko (jeśli wziąć poprawkę na te dzikie tłumy w każdym punkcie centrum). Kreacja na Christmas Party skompletowana, zapas papieru toaletowego uzupełniony, dosyć tej komerchy!
Bo przecież nie konsumpcji. Urodziny postanowiłam świętować nie gotując obiadu, czyli idąc do restauracji. Cięższa o solidną porcję chińszczyzny, 2 chińskie piwka i deser lodowy stwierdzam, że dzieci szamając lody i torta w ilościach półhurtowych na urodziny wcale nie są takie głupie. Duży ładunek pysznego żarełka wprawił mnie w stan błogiego samozadowolenia i satysfakcji z dobrze spędzonych urodzin.


Dlatego, żeby podsumować ten przemiły dzień, życzę sobie:
- wielu ładnych zdjęc aparatem uzbrojonym w nowy filtr
- pracy, która będzie mi dawała satysfakcję i podnosiła poczucie własnej wartości
- chałupy, w której mogę trzymać kota
- bardziej efektywnego chudnięcia
- kupy szmalu
- nierozłączności z Przytulanką

Korzystając z okazji dziękuję serdecznie wszystkim Bojownikom i znajomym spoza JM (którzy również ninejszego bloga czytają) za życzenia i pamięć o takiej małpie jak ja.
Chciałam również życzyć wszystkiego najlepszego Bojownikom spod znaku Strzelca. Snajperzy rock! :)



Wczoraj również stuknął mi rok stażu w mojej ukochanej pracy, zwanej pieszczotliwie kieratem. Uczciłam to minutą ciszy. Mam cichą nadzieję, że więcej nie będę musiała świętować tej okazji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz